O 9 rano czeka juz nasz kierowca ktory prowadzi nas do auta. Wyjezdzamy z miasta i jedziemy przez male wioski do Kumbhalgarh. Po 2.5 godz jazdy dojezdzamy do twierdzy ktora slynie z tego ze ma mury dlugosci 36 km. Sama twierdza nie jest wielka ale wybudowano ja bardzo wysoko. Znowu musze sie wspinac po stromych podejsciach i schodach. Niestety mury sa niedostepne. Na samej gorze twierdzy chce zrobic Ani fotke na tle krajobrazu gdy nagle zostajemy otoczeni przez roj szerszeni. Zwiewamy ile wlezie do srodka budynku. Szerszenie odpuszczaja a my unikamy ukaszen. Pozniej widzimy ze stalismy pod kokonem w ktorym bylo ich gniazdo. Z gory widok oszalamiajacy. Jest tu naprawde pieknie. Mury ciagna sie po okolicznych wzgorzach. przypominajac troche mur chinski. Niestety wszystkie pomieszczenia sa puste. Spotykamy turystow niemieckich podrozujacych z przewodnikiem wynajetym autem po Indiach. Mozna i tak. Schodzimy na dol i w knajpce zamawiamy drobne przekaski. Wowczas podchodzi do mnie pani indianka bardzo elegancko ubrana po europejsku z cos zagaja. Pyta czy widzialem mur chinski. Poczatkowo myslalem ze to kolejna proba naciagania wiec pytam czy ona aby nie jest z jakiejs organizacji charytatywnej. pani mowi ze nie i pokazuje wizytowke mowiac ze jest z gazety. OK. Udzielam wywiadu gazecie. Ale jaja bede slawny ! Pani zadaje mi szereg pytan po czym robimy sobie fotki . Pani jest z fotografem profesjonalnym ze swietnym sprzetem. Mowi ze za tydzien w tygodniku mumbajskim The Week bedzie masz wywiad. Wymieniamy sie uprzejmosciami i pani odchodzi.
Po zjedzeniu przekasek idziemy do auta i jedziemy dalej. Pan kierowca staje i pokazuje nam studnie glebinowa napedzana sila bawolich miesni. Pan indianin siedzial na malej bryczce ktora ciagnal bawol zaprzegniety do kierata i lijaszkiem namawial go do pracy.
Kierat byl polaczony z tasmociagiem z przymocowanych puszek po duzych konserwach i wyciagal wode na gore. Woda byla bardzo zimna i zdatna do picia. Robimy foty i jedziemy dalej.
Po kolejnej godzinie jazdy dojezdzamy do Ranakpur. Kupujemy bilety wejsciowe i po zdjeciu obuwia wchodzimy po schodach na gore. Przy wejsciu pani strazniczka zabiera mi kamere. Okazuje sie ze kamer nie wolnio wnosic.. Zawieszam jej moja kamere na szyi mowiac ze osobiscie odpowiada ze to czy nie zginie. Pani jest niezbyt mila.
W srodku jak w bajce. W swiatyni jest 1446 kolumn i kazda z nich jest inna. Plaskorzezby i ornamenty tak piekne ze az zapiera dech w piersiach. W jednej z czesci swiatyni siedzi pan mnich dzinijski do ktorych ta swiatynia nalezy. Pan ma na buzi maske zeby przez pomylke nie polknac muszki bo to tez zycie a oni nie moga jesc niczego co bywa zywe.
Wychodzimy z glownej swiatyni i idziemy zwiedzac pozostale mniejsze ktore sa w poblizu. Calosc jest polozona w pieknym ogrodzie. Dziewczyny ida do toalety ktora jest opanowana przez malpy. Niektore sa agresywne. Te maja czarne pyski i wredne spojrzenie.
Poznym popoludniem wracamy do Udaipuru mijajac po drodze roboty drogowe wykonywane przez kobiety. Panowie siedzieli kilkadziesiat metrow dalej w koleczku zawziecie dyskutujac. Pokazuje to zonie i mowie ze niech sie cieszy ze nie jest indianka.
Po drodze pan pokazuje miejsce gdzie wczoraj omal nie rozjechal 2 kobry pelznace przez jezdnie. Mowi ze w okolicy tego paskudztwa jest bardzo duzo. Jakos nie tesknie za widokiem tej gadziny.
Na przedmiesciach Udaipuru widzimy autobusy jadace z pasazerami na dachu. To musi byc wyzwanie ! Na tych dziurach jakie sa na miejscowych drogach jazda na dachu musi miec swoj urok.
Zatrzymujemy sie przy wine shop gdzie uzupelniamy zapasy srodkow odkazajacych.
Po przyjezdzie idziemy na spacer i inna strone miasta gdzie kupujemy kadzidelka i inne pierdoly.
Ulica byla ulica jubilerow i antykwariuszy. Do niektorych sklepow wchodzilo sie jak do banku. Przed sklepem stali straznicy uzbrojeni po zeby a w srodku miejscowe elegantki przymierzaly rozne swiecidelka. Indianie to prawdziwi cyganie . Maja taki pociag do swiecidelek i kiczowatych kolorowych kiecek ze wygladaja jak nasze cyganki tylko ze wygladaja bogaciej.
Wycieczka kosztowala nas po 5 euro na glowe . Uwazan ze za tak mala kaske przejechac tak duzo i zobaczyc tak wiele to pryszczyk. Wycieczka jak najbardziej udana. Polecam wszystkim.
Wieczorem tradycyjnie integracja u nas w pokoju i podgladanie weselnikow jadacych pod naszym hotelem na imprezke. Niektore panie pieknie ubrane i wybitnie urodziwe. Tym razem nikt nas nie zaprasza na zabawe. Pozniej z balkonu obserwujemy gdzie jest ta impreza bo wszystko sie swieci jak w disnejlandzie i strzelaja sztuczne ognie. Jak sie bawic to sie bawic.