Dzisiaj wczesnie wstajemy bo mamy wykupiona wycieczke ze statku do ruin Mayow w San Gervasio. W Tulum juz bylismy podczas poprzedniej podrozy wiec tym razen wybralismy to miejsce. Poniewaz reszta naszej grupki pojechala do Tulum tym razem mielismy jechac sami z grupa niemieckojezyczna. Ze statku schodzimy ok. 8.30 i kierujemy sie przez ladny terminal na parking autobusow. Autobus byl nawet niczego sobie. W grupie bylo kilkoro anglojezycznych i zrobil sie galimatias bo oni chcieli zeby przewodnik opowiadal po angielsku. Poniewaz niemieckojezycznych bylo wiecej zaproponowalismy im zeby zamilkli i nie robili rwetesu. Pan przewodnik prawdopodobnie dorabial do niskiej emerytury i zastanawialismy sie czy przezyje ta wycieczke bo ledwo stal na nogach. Poczatkowo bylo nieciekawie. Przejezdzalismy przez miasto i dalej droga przez jakies krzaczory. Zastanawialo mnie ze na wyspie bylo malo palm. Po pol godzinie dojechalismy do terenu archeologicznego San Gervasio. Te ruiny sa na wyspie Cosumel w przeciwienstwie do ruin w Tulum ktore sa na stalym ladzie. Pan przewodnik dukal cos z kartki meczac sie niemilosiernie i po dojechaniu na miejsce poprowadzil nas do wejscia. Przy wejsciu byla tabliczka z informacja ze za kamere placi sie 20 $ oplaty. Olalem to z zalozenia bo wycieczka i tak do tanich nie nalezala a wstepy byly juz w cenie. Okazalo sie ze ruiny San Gervasio to spory teren jeszcze nie do konca odsloniety. To co bylo udostepnione zwiedzajacym i tak bylo ciekawe chociaz rozrzucone na sporym obszarze. Pan przewodnik czlapal z trudem prowadzac do pierwszych budowli. Tu dukal cos w jezyku malo podobnym do niemieckiego i pewnie tylko on sam sie rozumial. Widzac ze z tym gosciem nic nie zobaczymy urywamy sie i idziemy sami kierujac sie tabliczkami kierunkowymi. Wszedzie w ruinach wygrzewaja sie iguany w rozmiarach spozywczych. Niektore chowaja sie w zaglebieniach ruin gdy sie podejdzie blizej. W San Gervasio sa same swiatynie a wlasciwie ich resztki. Przechodzimy od jednych do drugich pokonujac spore odleglosci. Niektore budowle sa nawet spore i wcale nie gorsze jak w Tulum. Po drodze czasami przysiadamy na laweczkach bo jest goraco. Robie na przemian fotki i filmuje. Po obejsciu calego terenu dochodzimy do wyjscia i zastajemy zu reszte wycieczki ktora nie dotarla do polowy terenu wykopalisk. Widocznie pan przewodnik nie dal rady. W sklepiku kupuje gliniana figurke kaplana przebranego jak kogut. Z pierwotnej ceny 40$ po targach dostaje ja za 10$. Pani w sklepiku byla zniesmaczona ze jakis palant sie targuje bo Jankesi i Niemcy placili za badziew ceny kosmiczne bez mruczenia. Widocznie jednak bylo malo chetnych i zdecydowala sie sprzedac taniej proszac zebym sie nie chwalil za ile to kupilem. Wiem ze w takich miejscach nie powinno sie niczego kupowac ale ta figurka bardzo mi sie podobala a cena utargowana byla OK.
Przy autobusie stal pojemnik z napojami i mozna bylo za free dostac wode albo cole. Wybralem wode bo bylo goraco a cola jest za slodka na upal. Wsiadamy do autobusu i zaraz musze opierdolic jankeskiego gostka ktory nas podsiadl i trzymal swoje giry na naszym plecaku. Facet rznie glupa ze nie wie o co chodzi. Pytam go czy on tak zawsze trzyma gice na czyichs rzeczach a on bezczelnie mowi ze nie widzial. Moze slepy ale chyba czul ze ma cos pod nogami ? Najciekawsze jest to ze plecak zostawilismy na siedzeniu a nie pod nogami. Ot amierykanskij kultur.
Przesiadamy sie i autobus rusza, Jedziemy na podobno piekna plaze gdzie mozemy sie kapac i plazowac.
Po 15 min. jestesmy na miejscu.
Na plaze wchodzi sie przez knajpe gdzie Jankesi od razu zalegaja i zamawiaja zarcie. Niedawno co schodzili ze statku po sniadaniu gdzie wpychali w siebie tony jedzenia a tu juz glodni ? Widocznie u siebie gloduja i na rejs przyjechali sie podtuczyc.
Plaza ladna ale pana przewodnika chyba cos jebnelo w rozum mowiac ze tu mozeny sie kapac.
Fale wysokie na 3 metry napierniczaly o brzeg z taka sila ze tylko samobojca by wszedl sie kapac. Zonka rozczarowana zalegla na lezaku a ja ruszylem do knajpki na piwko. Piwo nawet niezle i co najwazniejsze zimne. Cena 5$ za butelke. Bandyctwo.
Spedzamy tu 2 godziny i namawiamy przewodnika zeby juz wracac tym bardziej ze sie zachmurzylo i zaczal wiac silny wiatr. Jankesi niechetnie odrywaja sie od kolejnych hamburgerow z frytkami. Do miasta wjezdzamy od innej strony. Gdzieniegdzie widac ze co bardziej zaradni wykarczowali sobie krzaczory i wybudowali domy. Niektore nawet ladne. Poza miastem wszedzie kolo domostw bajzel na kolkach. Sterty rupieci,gruzu i smieci. W miescie natomiast czysto i ladnie.
Autobus podwozi nas pod terminal i po balu panno Lalu. Za wycieczke zaplacilismy po 64$ i uwazam ze byly to stracone pieniadze. Za to samo biorac taksowke dzielona z kims jeszcze nie zaplacilibysmy wiecej jak po 20 $. Pan przewodnik byl tragiczny a w drodze powroznej dukal przez pol godziny z kartki nazwy knajp i sklepow jakie musimy odwiedzic bo inaczej w innych miejscach przeplacimy. Trele morele. Akurat te knajpy i sklepy byly najdrozsze.
Pan przewodnik nie zapomnial wywiesic w autobusie planszy z napisem ze oczekuja napiwkow ale uznalismy ze za takie dukanie i brak profesjonalizmu nie nalezy mu sie nic. Pewnie wiecej bysmy sie dowiedzieli gdyby odegrano nam te informacje z tasmy.
Postaram sie zamiescic filmik z produkcja naszego przewodnika zeby wszyscy mogli sie przekonac ze nie przesadzam.
Poniewaz do odjazdu bylo jeszcze sporo czasu ,idziemy na statek cos przekasic i sie przebrac.
Wracamy przez terminal do centrum handlowego gdzie spedzamy czas na ogladaniu roznego badziewia.
Znajduje tu sklepik w ktorym piwo kosztuje 1.5 $. Wszedzie tony widokowek ale oczywiscie znaczkow brak.
Przymierzam wielkie sombrero ale zonka odradza mi kupno mowiac ze wygladam w nim jak poldupek zza krzaka.
Naszych wspolpodroznikow jeszcze nie ma wiec za rada pani ze sklepiku idziemy do supermarketu ktory byl niecale 5 min. drogi od terminalu. Hipermarket nazywal sie Giga i byl giga. Kupujacych niewielu . Ceny przyzwoite jak dla nas. Kupujemy pare rzeczy i wracamy na terminal. Gdy dochodzimy zaczyna sie ulewa i ostatnie metry do pierwszego dachu musimy przebiec.
Siadam na laweczce i wypijam browarka obserwujac mlodych jankesow ktorzy pijani albo nacpani zachowywali sie bardzo glosno.
Przy innym nabrzezu staly jeszcze dwa inne ogromne statki pasazerskie linii Carnival i Royal Caribian. To pewnie z tych statkow byli ci mlodziency. Linie te plywaja na rejsy 4 i 5 dniowe wiec mlodzi maja niewiele czasu na balety. Troche ich rozumie bo w ich wieku bylem podobny.
Gdy sie tylko troche przejasnilo wracamy na statek bo do odjazdu byla juz tylko godzina. Przechodzimy na statek przez duty free gdzie kupuje flaszke tequili i smakowe bacardi jakiego nie kupi sie w Europie a ktore znalem z pobytu na Puerto Rico.
Tequile postanawiam swoja metoda przelac do butelki po wodzie mineralnej. Przy wejsciu oczywiscie zabieraja mi oryginalna butelke zostawiajac ta po wodzie. W kabinie opada mi szczena bo okazuje sie ze przelalem nie ta butelke co trzeba. Zmylilo mnie to ze obydwie byly obciagniete siateczka chroniaca przed stluczeniem a wielkoscia byly takie same. No nic, trzeba bedzie to wypic .
Gdy statek rusza spotykamy naszych znajomych i wymieniamy sie wrazeniami. Wieczorem jak zwykle panie teatr a panowie driny i kasyno. Pozniej do polnocy muzyczka na gornym pokladzie gdzie panie mogly spalic kolacyjne kalorie.