Z Plaja del Carmen do Tulum prowadzi bardzo dobra autostrada a raczej droga szybkiego ruchu. Po obydwu stronach drogi wspaniale widoki na dzungle. Po godzinie jazdy stajemy na przerwe w zaprzyjaznionym z przewoznikiem zajezdzie gdzie na oczach turystow miejscowi artysci szlifuja kanienie i tkaja na prymitywnych krosnach. Czestuja nas tequila w kieliszeczkach wielkosci naparstka wiec podchodzimy kilka razy zeby sprawdzic dokladniej smak. Zbyt wielu chetnych nie ma wiec czujemy sie rozgrzeszeni z kilkukrotnego probowania tym bardziej ze niektorzy amerykanie tez to robia. Po ok. 30min. przerwy wsiadamy do autobusow i jedziemy dalej. Ja zmeczony po wieczorze integracyjnym usypiam jak dziecko. Zonka budzi mnie jak wjezdzamy na parking przed kompleksem archeologicznym. Tam proponuja nam dojazd do ruin czyms w rodzaju pociagu ciagnietego przez traktor. Odleglosc do ruin ok. 1 km. Traktor kosztuje 2 $ ale mimo niskiej ceny postanawiaby dac z buta. Przed wyjazdem corka prosila mnie zebym jej przywiozl gazety miejscowe pisane po hiszpansku bo to jest jeden z jezykow ktorego sie uczy. W porcie rozgladalem sie ale nigdzie nie widzialem zeby gdzies sprzedawali prase. Tutaj idac do ruin zauwazylem lokalesa czytajacego gazete. Podszedlem wiec do niego i wytlumaczylem mu ze juz sie naczytal a ja potrzebuje jego gazete. Dalem mu 1 $ i zauwazylem ze facet po wstepnym szoku uznal ze jest Ok a nawet sie ucieszyl. Zadowolony ze mam juz gazetke razniej ruszam gonic za moimi. Spacer do ruin byl bardzo przyjemny i mimo upalu bylo fajnie. Kompleks ruin jest dosyc rozlegly chociaz nie tak imponujacy jak w Chchen Itza robi wrazenie. Glowne kompleksy budowlane sa ogrodzone i tylko z odleglosci mozna je fotografowac. Nie to co w Kambodzy gdzie wszedzie mozna wejsc i wszystkiego dotknac. Przy jednej ze swiatyn w ksztalcie piramidy ze stolem ofiarnym jest zejscie na plaze. Ludzie sie plazuja i baraszkuja w wodzie. Siadamy w cieniu duzego fikusa i pijemy lapczywie wode . Zamykam oczy i w wyobrazni widze kaplanow i ofiary ciagniete na smierc. Na ktorejs z tabliczek wyczytuje ze to pan Hernan Cortes narozrabial tu tak ze teraz zostaly tylko ruiny. Lazimy po terenie archeologicznym ok. 2 godziny i wracamy na parking. Po drodze w sklepach z pamiatkami doprowadzam miejscowych do rozpaczy targujac sie zawziecie o wszystko. Kupilem maske drewniana i drewniany kalendarz Mayow sporych rozmiarow i przecudnej urody. Wszystko kupilem za 1/5 ceny wywolawczej . Po zakupach do autobusu i droga powrotna do Plaja del Carmen. Oczywiscie padam jak sciety i spie cala droge. Przed wejsciem na katamaran mamy jeszcze 1.5 godziny czasu ktory wykorzystujemy na zakupy i piwko. Zonka idzie ze znajomymi w jedna strone a ja w druga. Ja nienawidze zakupow z zona . Zawsze grymasi i godzinami wybiera a ja wole szybkie transakcje. W knajpce przy piwku pisze kartki do znajomych ktore pozniej oddaje naszemu przewodnikowi bo nigdzie nie bylo skrzynki pocztowej. Moze dojda. Ogladam jeszcze kilka straganow i kupuje koszulke pamiatkowa . Spotykam sie z zonka i znajomymi i jedziemy na statek. Na katamaranie miota nami we szystkie strony w niektorzy rzucaja delikatne pawiki. My na szczescie siedzimy na gornym pokladzie gdzie dziadki nie docieraja. Na statku luzik.