Po zejsciu ze statku idziemy z Ania do autobusu ktorym zawioza nas nad kanal. Pawel i Krysia zostaja i planuja wycieczke indywidualnie. Cristobal to miasto i port obok Colon. Samo miasto robi wrazenie brudnego i niebezpiecznego. Po wycieczce okazalo sie ze za Pawlem i Krysia chodzil krok w krok policjant w celu zapewnienia im bezpieczenstwa. W niektore uliczki zabranial im wchodzic. W miescie towarzystwo kolorowe z przewaga mocnej kawy. Bialych prawie sie nie widzi a jak juz sa to naiwni turysci nie zdajacy sobie sprawy ze moga dostac kozikiem po zerbach. Drogi takie sobie. Jedziemy przeszlo godzine az za miejscowosc Gamboa do miejsca gdzie konczy sie jezioro Gatun. Tam wsiadamy na stateczek turystyczny. Okazalo sie ze nasz stateczek kiedys robil za statek przemytniczy u pana nazwiskiem Al Capone. Wozil plyny rozweselajace z Kanady do USA. Pozniej jakas wloska rodzina wykupila go i przetransportowala do Panamy gdzie po remoncie zaczal wozic turystow. Stateczek byl caly z drewna ale trzymal sie dziarsko mimo swojego wieku. Usiedlismy na samym dziobie. Kamera i foto aparaty poszly w ruch. Widoki piekne. Brzegi kanalu zadbane i tu widac bylo dostatek. Po drodze mijalismy ogromne kontenerowce i jeden spory statek pasazerski. Po jakims czasie przeplynelismy pod jednym z 2 mostow laczacych Ameryke Pln. i Pld. Centenary Bridge ktory zostal oddany do uzytku dopiero w 2003 roku. Ruch na moscie niezbyt duzy. Niedaleko jest tzw. Zlota Gora z twierdza gdzie kiedys wydobywali zloto. Teraz jest to jedna z atrakcji turystycznych. Pozniej mielismy posilek serwowany przez miejscowe panie zatrudnione na statku. Nie kumaly w zadnym innym jezyku poza hiszpanskim ale jakos sie dogadywalismy. Jedzenie nawet bylo smaczne. W cenie biletu mielismy zimne napoje niealkoholowe ktore pochlanialismy w sporych ilosciach ze wzgledu na straszny upal i ostatnia imprezke na statku. Ja zamiast zabrac kapelusz wzialem zwykla czapeczke z daszkiem ktora przekrecilem odwrotnie zeby mi nie przedzkadzala w filmowaniu . Skutki tego udczulem juz wieczorem jak wygladem zaczalem przypominac Leppera. Po jedzeniu statek doplynal do sestemu sluz Miraflores. Sa tam trzy sluzy jedna po drugiej ktore pokonywalismy nasza lupina. Widok zajebisty. Woda w calej sluzie wylewala sie w ciagu 5 min. Doslownie w oczach statek opadal coraz to nizej. Nastepnie otwieraly sie wrota i wyplywalismy kierujac sie do nastepnej sluzy. Obok nas stal wielki statek do przewozu samochodow ktory byl przeciagany przez sluze przez male lokomotywy elektryczne. Naped tych lokomotyw byl jak w naszym "metrze". Po srodku torowiska biegla szyna pradowa z ktorej lokomotywa pobierala energie. Statek ten byl przeciagany przez 8 lokomotyw,po 4 z kazdej strony. Widoczek niczego sobie. Po wyplynieciu ze sluz Miraflores doplynelismy do portu Balboa gdzie przeplynelismy pod drugim mostem Bridge of the Americas. Tutaj ruch byl juz duzy a z jednej strony chyba wstrzymywany bo widac bylo ogromna kolejke aut. W ten oto sposob doplynelismy do Pacyfiku.