Zmeczeni po dniu w Panamie rano doplywamy do Cartageny. Poprzedniego dnia wieczorem odpuscilem sobie kolacje bo mordka palila mnie tak strasznie jakby wszystkie diably tego swiata serwowaly sobie na niej grilla. Tym razem postanowilismy ze zadnej wycieczki nie bierzemy a program turystyczny zorganizujemy sobie sami. Wycieczki byly w cenie od 50 do 70 $ . Wychodzimy przed terminal morski a tam juz stoi cala grupa naganiaczy taksowkowych. Jankesi bez targow wsiadaja i jada do miasta placac po 40$ od lebka. Mnie udaje sie wytargowac 40$ za nas wszystkich i to za kilka godzim wozenia. Zadowoleni z udanej transakcji wsiadamy i jedziemy do miasta. Przed wyjazdem corka ostrzegala mnie ze w Kolumbii porywaja turystow ale uznalem ze Cartagena to nie Medelin i nie ma strachu. Najpierw pojechalismy do twierdzy Castillo de San Felipe de Barajas wybudowanej przez hiszpanow w latach 1657-1769. Widok z twierdzy powalal na kolana. Widac bylo wszystko dookola a widoki byly przecudne. Ania i Krysia zostaly w knajpce przed twierdza a ja z Pawlem wdrapalismy sie az na szczyt . Na gorze myslalem ze bede wzywal "R"-ke. Pikawka omal mi nie wyskoczyla przez gardlo. Wylazily mi te nocne zabawy u Nelsona. Podczas zwiedzania twierdzy poznajemy faceta z Argentyny ktorego babcia byla Polka. Robimy sobie fotki i powoli schodzimy na dol. Po drodze kupuje koszulke przecudnej urody za jedyne 5 $. Nastepnie jedziemy na stare miasto ktore naprawde robi wrazenie. Spacerujemy po uliczkach przy ktorych stoja stare domy z cudownymi balkonikami. Tam kazdy wlasciciel chcac pokazac swoje bogactwo budowal jak najwiecej balkonow a wszystkie tak piekne ze odnosilo sie wrazenie ze sa z bajki. Nastepnie ogladamy dom kolumbijskiego noblisty Gabriela Garcii Marqueza i jedziemy na zakupy. Po zakupach w malym centrum handlowym z tanimi ciuchami jedziemy na Emerald Plaza gdzie zaraz po wyjsciu z auta zostajemy zaatakowani przez naganiaczy z licznych tam sklepow jubilerskich. Ceny nawet do przyjecia ale tym razem nie po to przyjechalismy. Ogladamy co maja ciekawego i idziemy na plaze. Siadamy w knajpce przy plazy i w przyjemnej bryzie od morza pijemy zimniutkie piweczko. Pawel poszedl poplywac a mnie szlag trafial ze nie zabralem niczego na przebranie. Krysia pilnowala naszych plecakow a ja z Ania poszlismy w poszukiwaniu miejscowych specjalow. W knajpie gdzie pilismy piwo najtansza potrawa kosztowala 12 $ a my znalezlismy zaraz za rogiem cos jakby grilla gdzie facet robil wspaniale nadziewane placuszki za jedyne 50 centow. W knajpce naprzeciwko reklamowali rybe pieczona za 5 $ ale juz niestety " wyszla". Najedlismy sie pysznymi placuszkami i Ania poszla do Krysi a ja ruszylem szukac gazety dla mojej coreczki. Kupilem gazete i kawe a na koniec jeszcze kapelusz "Panama". Jedno co mnie zdziwilo to wysokie ceny alkoholu. Najtansze wino tylko troche lepsze od uryny bylo po ok. 8 $. Majac jeszcze zapasy z Panamy nie kupujemy zadnego alkoholu i idziemy na spotkanie z naszym taksowkarzem. Umowilem sie z nim ze przyjedzie po nas o 16. Czekamy nagabywani przez okolicznych sprzedawcow. W jednym ze sklepow jubilerskich kupuje widokowki i o dziwo znaczki ktore trudno jest gdziekolwiek dostac. Mila pani sprzedawczyni pozwala mi wypisac kartki jej wlasmym dlugopisem na jednej z witryn ze szmaragdami. Oferuje sie tez wyslac te kartki mimo ze nic u niej nie kupuje. Musze przyznac ze ludzie tam sa bardzo uprzejmi a kobiety najladniejsze ze wszystkich krajow jakie do tej pory zwiedzilismy podczas rejsu. W knajpce przy plazy zostalem nawet skarcony przez zone ze sie zbyt intensywnie przygladam niektorym pieknosciom. Po chwili czekania na taksowke podchodzi do nas jakis czlowiek i pyta czy my czekamy na Rafe / Rafaela/. Mowie ze tak a on na to ze Rafa ma cos do zalatwienia i jego przyslal zeby nas odwiozl do portu. Mowie mu ze nie ma sprawy tylko ze nic ode mnie nie dostanie bo juz zaplacilem Rafie. Facet usmiecha sie i mowi ze jest OK. Po przyjezdzie do portu drugi gostek,widocznie jego szef pyta sie dlaczego nie place, Mowie mu ze z Rafaelem uzgodnilem ze juz jest wszystko zaplacone a ja mu zaufalem ze po nas przyjedzie. Facet zaczal gdzies wydzwaniac i po chwili mowi ze jest Ok. W terminalu portowym kupujemy jeszcze jakas flaszke a ja na dodatek ceramiczna figurke bozka Inkaskiego. Poniewaz Pawel jeszcze robil zakupy siadam w malej knajpce pod golym niebem i z rozkasza popijam piwko. Po przyjsciu Pawla i Krysi kupuje jeszcze piwo na wynos i idziemy na statek. Kolejna scenka z obmacywaniem i zakupy zostaja wniesione bez problemu bo pan zamiast patrzyc w monitor przygladal sie jak mnie obmacuja. Widocznie zazdroscil obmacywaczowi. Same pedaly jak pragne zdrowia. Do widzenia Kolumbio . Jeszcze tu przyjedziemy.