W sobote rano jestesmy juz na St. Maarten. w Antylach Holenderskich. Czesc wyspy nalezy do Holandii a czesc do Francji. Nigdzie nie ma granicy ktora jest tu umowna. Widac jednak gdzie ona przebiega. Czesc holenderska jest bardziej zadbana i czysta a francuska ladniejsza widokowo ale troche syfiasta. Cala wyspa to jedeno wielkie duty free . Po stronie holenderskiej znajduja sie liczne kasyna gdzie mozna sie pozbyc nadmiaru gotowki. Bierzemy wycieczke objazdowa po wyspie. Czesc pasazerow nie jedzie na zadna wycieczke tylko od razu baje z buta do Philipsburga zeby dorwac sie do jednorekich bandytow w kasynie. My jedziemy na wycieczke. Teren jest lekko gorzysty. Po stronie francuskiej stajemy na jednej z gorek skad roztacza sie wspanialy widok na zatoke z portem jachtowym . Dojezdzamy do Marigot ktore jest stolica czesci francuskiej. Tu jest dosyc czysto ale drogo. Kupuje 2 falszki wina i liczne pamiatki. Poza miastem widac juz troche syfu ktory generuja kolorowi mieszkancy wyspy. Ciekawa zabudowa i ladny port jachtowy. Czesc francuska jest prawie dwa razy wieksza od holenderskiej ale jakbym mial wybierac gdzie mieszkac to wybral bym czwesc holenderska a do francuskiej jezdzil bym na plaze. Po stronie holenderskiej plaz ladnych nie ma. Wracajac prosimy zeby kierowca autobusu wysadzil nas w Philipsburgu. Ania jedzie na statek a ja wychodze. Ide do kasyna gdzie blyskawicznie trace 20 $. Odpuszczam i wychodze. Spaceruje po miescie i kupuje ladne pamiatki. Gdy uznaje ze starczy ide na przystan taksowek wodnych ktore za 2 $ dowoza ludzi na przystan statkow pasazerskich. Ja narazie mamy szczescie do pogody. Niechetnie wchodze na statek bojac sie czy nie zabiora mi winka. Okazuje sie ze tu mozna wszystko wniesc na statek i zaczynam sie wsciekac na naszego rodaka ktory podobno ta trase robi juz od kilku miesiecy a nic mi nie powiedzial ze tu mozna sie zaopatrzyc bez ryzyka zabrania tego przez makaroniarzy wpuszczajacych na statek. Po zjedzeniu czegos na szybko ide na poklad sloneczny do baru gdzie spotykam naszych sasiadow z ktorymi siedzimy przy stole podczas kolacji. Ona jest Czeszka a on Austryjak. Roznica wieku ok. 30 lat. Pani pali jak lokomotywa i zamawia ci drozsze drinki. Pan cierpliwie placi w nadziei ze w nocy sobie to odbije. Znowu przylazi nasz rodak i pije ze mna piwka nie pytajac nawet kto bedzie placil. Po jakims czasie zostaje z nim sam . Pytam czy oni maja swoja kantyne i ile tam olaca . Pan rodak z usmiechem i rozbrajajaca szczeroscia mowi ze i owszem maja kantyne. Pytam o ceny a on ze za piwo placa 0.7 $ a za lyskacza 1 $. My placimy odpowiednio 4.5 i 5 $. I tu trafia mnie szlag. Nie dosc ze nie powiedzial mi jakie reguly panuja w czasie rejsu i gdzie mozna kupowac a gdzie nie to jeszcze wiedzac ze w naszej knajpie jest drogo popijal na moj rachunek jakby to byl moj obowiazek placic za niego. Mowie mu ze jest zwykly gnojek i naciagacz bo przeciez moglby powiedziec to dalbym mu 20 $ zeby przyniosl siatke piwa i za niewielkie pieniadze mogli bysmy sie napic w kabinie a nie zebym placil po 4.5 $ za jedno piwo. Ten na to ze w kabinie piwo mu nie smakuje. Myslalem ze go trzasne w rylo. Pogonilem gnoja i zapowiedzialem kelnerce ze za jego piwo nie place. Zrobil tak glupia mine ze to wystarczylo mi za satysfakcje. Nie powiem z jakiego regionu Polski pochodzil ten cwaniaczek bo nie chce wprowadzac animozji regionalnych. Wszedzie moze sie trafic menda. Od tego czasu pan trzymal sie od nas na dystans.