Wstajemy w nieco lepszych nastrojach bo Teresa zdecydowala sie spac w swoim namiocie na korbke. Widocznie spanie w aucie z trzema corkami nie bylo zbyt wygodne mimo ze ich auto jest wielkie jak ruska Wolga. Tradycyjnie nie rusza tylka przy skladaniu tego majdanu. Po sniadaniu ktore robi Danka z Ania jedziemy do Lake Louise. Jest to miejscowosc znana z zawodow o puchar swiata w narciarstwie alpejskim. Jest pieknie. Zostawiamy auto na parkingu w poblizu hotelu Fairmount Chateau. Hotel jest ogromny i wyglada jak wielki palac. Podobno kupili go japonczycy. Od drugiej strony jeziora widzimy lodowiec schodzacy wprost do wody. Wynajmujemy podobno niewywrotne canou i plyniemy na jezioro. Woda jest lodowata mimo ze na zewnatrz jest 25°C. Widzimy ludzi jadacych na koniach w gory. Plywamy tak ok. godzine. Panienka wydajaca nam lodke widzac moja czapeczke z napisem I am from Austria usmiecha sie i mowi ze cieszy sie ze ma gosci z Australii. Dla niej Austria i Australia to jedno. Nie wyprowadzam jej z bledu bo wiem ze i tak nic to nie da. Kolo hotelu jest wielka oranzeria gdzie jest restauracja. Idziemy tam na obiad. Po drodze napotykamy austryjaka grajacego na dlugiej na cztery metry trabie -tubie. Facet ubrany jest w tyrolski stroj ludowy. Turysci masowo robua z nim fotki slono za to placac. Facet mowi ze jest wynajety przez hotel ale widze ze kasiore trzepie dla siebie. Po nasyceniu sie pieknymi widokami jedziemy w strone Kamloops. Okazalo sie ze Tadek w pospiechu nie zabral paszportu i ich kolega Jacek ktory mial sie opiekowac ich domami mial go wyslac kurierem wlasnie do Kamloops do znajomych Tadka.