Rano Grazyna zglasza problem zwiazany z walizka. Urwala sie raczka i jedno kolko. Idziemy ghatami do miasta. Tedy droga jest szybsza i czysciejsza. Sprawa nie jest jednak taka prosta bo sklepiki ktore wczoraj byly oblepione walizami dzisiaj byly zamkniete. Znajdujemy jakiegos kolesia ktory sprzedawal walizki pod jedna ze scian. Kupujemy za 500 rupii jedyna w normalnym kolorze. Zagladamy do kilku sklepikow i po drobnych zakupach wracamy do hotelu. Pakujemy sie i idziemy na dach. Pan szef knajpy wczoraj proponowal nam taxi za 600 rupii. Dzisiaj gdy potwierdzilem ze ok. podnosi cene do 650. Mimo ze roznica nie byla duza omal mnie szlag nie trafia ze facet jest taki zaklamany. Wysylam go do diabla i po pozegnaniu z Bogdanami z Markiem i Grazyna ruszamy przez nasz slums do serszej drogi.
Bogdanowie jada pociagiem do Agry a my postanawiamy poleciec samolotem i rano dojechac pociagiem z Delhi. Zaszalalem troche i zarezerwowalem bilety przez Cleartrip za 11 euro. od osoby za pierwsza klase. A co mi tam, jak szalec to szalec.
Po dojsciu do drogi po ktorej poruszaly sie tuk-tuki zaczynam negocjacje z panami z ich mafii. Krzycza sobie po 400 rupieci ale wysmiewam ich i mowie ze nie dam wiecej jak 300. Wowczas kilku indian omal nie wyrwalo naszych walizek. Zgadzaja sie bez problemow i ladujemy sie do 2 tuk-tukow. Dochodzi do bojki panow chcacych nas przewiezc. Pan kierowca naszego tuk-tuka tak zapiernicza ze po chwili dygoczeny z zimna. Mimo ze na dworze bylo cieplo podczas jazdy bylo zimno jak diabli.
Po kilku minutach jazdy tuk-tuk Marka i Grazyny znika nam z oczu. Droga wydaje sie nie miec konca.
Jako ciekawostke dodam ze walizka ktora kupili Grazyna i Marek stracila kolka zaraz po wyjsciu z hotelu. Ciekawe kto to produkowal ? Mysle ze miejscowi bo nawet Chinczycy robia solidniejsze. To byl absolutny rekord swiata w trwalosci a raczej nietrwalosci walizki.
Dojezdzamy do lotniska cali sini z zimna. Ostatnie kilometry jade oslaniajac sie walizka od wiatru. Ania ma mine niewyrazna mimo ze jest w polarze.
Za kilkanascie minut zaczynamy sie niepokoic co z Markami. Za jakis czas widze jak daja z buta ok. 300 metrow od lotniska. Marek dzwiga walizke na ramieniu. Okazalo sie ze skurwiel z tuk-tuka wysadzil ich przed lotniskiem pod pretekstem zakazu wjazdu dla tuk-tukow. Marek dla swietego spokoju i slaba znajomosc jezyka ciapackiego wrzucil walize na plecy i dotargal to na piechotke. Zagotowalo sie we mnie i juz mialem ochote poszukac tego gnoja tuktukera ale zostalem przeglosowany i weszlismy na lotnisko. Tu sie okazalo ze nasz samolot ma opoznienie. Pani przedstawicielka linii lotniczej Spice Jet Air rozdala wszystkim talony na kawe tlumaczac sie i przepraszajac.
Ostatecznie samolot byl spozniony 2.5 godziny. Do Delhi przylatujemy przed 21. Na Paharganj jestesmy 21.40 i rezygnujemy z odebrania zostawionych wczesniej na dworcu bagazy ktorych nie zabralismy do Varanasi. Idziemy do hotelu Rak ktory znajduje sie w zaulku przy glownym skrzyzowaniu na Main Bazar. Logujemy sie po strasznie dlugim wypelnianiu kwitow meldunkowych. Z tym w Indiach jest istna paranoja. Pytania sa tak durne ze brakuje tylko pytanka o wage cioci Gieni i panienskie nazwisko babci Lodzi.
Rzucamy bagaze i biegiem na miasto w poszukiwania walizki. Sprawa nie byla prosta bo dochodzila 23 i wiekszosc sklepikow byla juz zamknieta albo wlasnie zamykana. Znajdujemy jedyny sklep gdzie Marki kupuja solidna walizeczke z dobrymi kolkami za 20 euro.
Idziemy jeszcze do knajpki "My" gdzie popijalem browarka z Piotrem "Oboskim ".
Jemy niezle jedzonko zapijajac to piwkiem i idziemy spac bo rano o 6.15 mamy pociag do Agry.