Spoznieni 2 godziny przylatujemy szczesliwie na lotnisko Dabolim na Goa. Na lotnisku czeka na nas kierowca z GH ktory zarezerwowalem jeszcze z Europy. Pan przyjechal malym samochodzikiem ale mial na szczescie bagaznik. Po zaladowaniu sie ruszamy do Palolem. .Poczatkowo droga jest bardzo wygodna przypominajaca nasza trase katowicka. Niestety po kilkunastu kilometrach zjezdzamy na inna droge bardzo zapchana. Korek jest tak wielki ze praktycznie stajemy. Zaczynam podpuszczac kierowce ze jest taki kozak jak z formuly 1 . Pan kierowca polechtany komplementem zaczyna smigac poboczami. Niektorzy co bardziej zlosliwi kierowcy probuja go blokowac ale koles wykazuje sie niezlym refleksem. Po drodze mijamy bardzi duzo kapliczek z krzyzami pieknie udekorowanych i oswietlonych. Pan wyjasnia mi ze mimo iz na Goa jest niewieli chrzeascijan inni dekoruja kapliczki i dbaja o to zeby byly odmalowane i oswietlone. Co ciekawe najbardziej dbaja o to muzulmanie. Mijamy tez koscioly przerobione na sierocince albo szkoly z internatami. Po prawie 2 godzinach jazdy dojezdzamy do Palolem.
Podjezdzamy pod Omi Sai GH. ktory rezerwowalem jeszcze z Austrii. Pan wlasciciel udaje glupiego i dziwi sie ze mamy rezerwacje. Pokazuje mu cala korespondencje ktora wydrukowalem na wszelki wypadek. Pan czyta i cos kreci. Pokazuje jeden bardzo ladny pokoj z klimatyzacja i drugi bez. Mowie mu ze rezerwowalem oba z klima a pan na to ze mamy pecha. Mowie mu ze i on moze miec pecha jak z kwitami pojade na policje turystyczna. Pan Gaurav mowi zebym sie wstrzymal i cos kombinuje. Za chwile wola nas i pokazuje pokoj obok naszego w ktorym zalegaja jakies 2 angielki. Robi sie zamieszanie. Pan mowi ze pokoj bedzie wolny od jutra.
Po jakims czasie dochodzi do nnie ze pan kazal sie dziewczynom wynosic. Mloda angielka ma wielkie pretensje do mnie probujac mnie obrazic. Mowie jej ze to nie moja wina i pokazuje kwity ze mam rezerwacje. Panienke to nie interesuje i wykrzykuje ze przeze mnie ma spieprzony urlop. Mowie jej ze jedno z nas juz ma urlop zrabany i niekoniecznie musze to byc ja.
W atmosferze wzajemnej wrogosci rozstajemy sie .
Idziemy kupic wode a pozniej alejka handlowa na plaze.
Po drodze mase ruskich Praktycznie w sklepach slychac tylko ruski.
Miasto jest poprostu opanowane przez ruskich . Duzo samotnych pan wloczacych sie bez celu albo we wiadomym celu. Niektore niczego sobie..
Kupujemy lyskacza Big Piper ,140 rupieci za flaszke 3/4 litra.Jest jeszcze lyskacz Reals ktory kosztowal 65 rupii za taka flaszke. Nawet dal sie wypic. W kazdym sklepie sprzedawcy chca z nami gadac po rusku co nie jest takim zlym pomyslem bo jeszcze pamietamy cos ze szkoly. Na plazy idziemy do knajpki w ktorej jemy przepyszne cordon blue z kurczaka. Nareszcie jakies miesko. Najedzeni wracamy powolutku do GH sprawdzajac najpierw cieplote wody. Byla bardzo ciepla.
Ania i Grazyna ida sie kapac i spac a ja z Markiem siedzimy jeszcze na balkonie publicznym naszego GH i przy drinku wymieniamy opinie o sytuacji jaka nas spotkala.