Wstaje z samego rana i jeszcze przed sniadaniem rzszam ogladac inne hotele. Moi jeszcze spia ale wiem ze w tym hotelu zostac nie mozemy. Nie lubie kolesi robiacych mnie w jajo a pan Gaurav z Omi Sai GH okazal sie malym cwaniaczkiem olewajacym zawarte umowy. Po obejzeniu kilku hoteli trafiam na GH z knajpka na dachu. Pokoje sa na parterze i pierwszym pietrze. Pan wlasciciel pokazuje mi pokoje. Na dole ma pokoje z klima. Oka´zuje sie ze sa tansze o 300 rupii od tego w ktorym bylismy a standart byl podobny. Mowie ze chetnie wezme 2 pokoje ale pod warunkiem ze do drugiego wstawi lodowke. Facet sie zgadza i sprawa zostaje przyklepana. Wracam do hoteliku i budze Anie. Robimy sniadanie i pakujemy nasze klamoty. Mam nadzieje ze juz ostatni raz na Goa. Nowy GH byl nawet blizej plazy a napewno blizej sklepikow i drogi na plaze. Mozna bylo znalezc bungalow przy plazy ale ja wolalem cos z klima ze wzgledu na moja pikawke.
Przenosimy nasze rzeczy do nowego hoteliku i po drodze mijamy zdziwionego Gaurava. Mowie mu ze jest kombinatorem i ze nie potrzebuje laski kosztem biednych angielskich dziewczyn ktore mialy byc przez niego wywalone. Facetowi kopara opadla do ziemi i nawet sie nie odezwal. Ostatnia noc oplacilem juz wczoraj wiec nie mialem o czym wiecej z nim mowic.
Gdy rozlokowujemy sie na nowym miejscu przychodzi Marcin. Okazalo sie ze oni wczoraj dojechali do Palolem pozno i spali gdzies w innym miejscu miejscowosci. Teraz sa w ladnych bungalowach przy plazy. Dla zainteresowanych informacja ze problemow z bungalowami w Palolem nie bylo.
Ich osrodek nazywal sie Cafe del Sol.
Nazwy naszego nie zapamietalem chyba ze odczytam na fotkach. Facet nie mial wizytowek ani recepcji. Mimo ze balkon wychodzil na sciezke ktora przechodzili miejscowi ani przez moment nie czulismy sie zagrozeni kradzieza. Bez przerwy ktos z GH obserwowal balkony i wejscia do pokoi. Miejscowi byli nardzo mili i co chwile nas pozdrawiali.
Przebrani idziemy na plaze i zalegamy na lezakach przed mala knajpka. Woda bardzo ciepla chociaz zmacona. Spore fale utrudniajace Ani plywanie. My z Grazyna i Markiem idziemy powalczyc z falami. Pozniej ide z Ania na spacer do konca plazy od strony malej wysepki. Dalej sa juz tylko kamienie. Na zboczu postawili kilka bungalowow ktore wygladaly ze stoja na slowo honoru. Po poludniu jemy pyszny obiadek w plazowej knajpce i wracamy wieczorem do hotelu. Po drodze zakupy w sklepikach przy drodze prowadzacej z plazy do naszego GH.
Urywam sie i ide do kafejki internetowej. Za godzine kasuja tu 60 rupii. Internet chodzi jak za kare. Przez godzine udaje mi sie przeczytac tylko kilka informacji z Polski. Poddaje sie i postanawiam bloga napisac po powrocie.
Wieczorem nasiadowka na balkonie . Obok naszego GH znajdujemy wine shop gdzie gorzala indianska calkiem przyzwoita byla po 140 rupii i tansza po 65. Piwo po 55. W knajpie po 70.
Spac idziemy pozno w nocy. Marek jeszcze nadrabia zaleglosci telewizyjne a ja padam jak kawka.