Palolem 27.03 - 03.03
Kolejne dni uplywaja nam na slodkim leniuchowaniu. Czas spedzamy na plazy a wieczorem odkazamy sie na balkonie. Dziwne ale dosyc malo jest komarow albo takie leniwe jak reszta indian.
Wyczailismy fajna knajpke w ktorej podaja pyszne owoce morza. Tutaj spedzamy tez kolejne wieczory. Jemy tez mlodego rekina ktorego upiekli i podali z frytkami i salatka na dwie osoby. Pychotka.
Ciekawostka tej knajpki byla swieta krowa ktora co wieczor o tej samej porze meldowala sie w knajpie. Wchodzila jakby nigdy nic i stala spokojnie nic nie mowiac ani ryczac. Po chwili panowie z obslugi biegali jak szaleni na zaplecze zeby jej cos przyniesc. Krowa dumnie pozowala do fotek i niespiesznie konsumowala to co jej przyniesli panowie z kuchni. Pozniej spokojnie wychodzila.
Jednego dnia wybralem sie do Conacony w poszukiwaniu skrzynki na listy. Tuk-tuk zawiozl mnie tam za 50 rupieci. Pan kierowca wysadzil mnie na jakims zadupiu mowiac ze to tu. Faktycznie przed jakas rudera stalo cos co moglo robic za skrzynke na listy. W budyneczku byla filiala Western Union. Szok. Do budynku wchodzilo sie przez pryzme smieci. Po przeciwnej stronie stal sobie pan i sprzedawal arbuzy. Owoce byly wysypane na kopiec wysokosci 2 metrow. Kupuje jednego i ide do miasta. Miasteczko jak inne typowe miasteczka indianskie . Syf i chaos. Poniewaz moj arbuz byl dosyc ciezki ,robie sobie przerwe przy monopolowym. Kupuje browarek i pytam pana sprzedawce czy moge go zaraz skonsumowac. Pan pokazuje mi podworko i murek pod drzewami. Siadam w cieniu a obok grupka indian rozprawia sie z lyskaczem. A Polsce pewnie juz bym dostal lanie ale tu panowie sa grzeczni. Po wypiciu piwka chce isc dalej ale arbuz jakby stal sie ciezszy. Postanawiam wracac do Palolem. Okazuje sie ze sprawa nie taka prosta bo wszystkie pojazdy jadace sa pelne i nie staja. Przechodze kilkaset metrow klnac siebie za tego arbuza. Wreszcie podchodze na jakis placyk gdzie stoja tuk-tuki. Biore szybko jeden i wracam do hotelu. Po drodze zmieniam decyzje i jade prosto na plaze. Tutaj rozprawiamy sie z arbuzem i oddajemy sie plazowaniu.
Jednego dnia Marek z Marcinem niora kajaki i walcza z fala. Wynik -otarcia i siniak ale zabawa byla przednia.
Odkrywam ze plaza jest podzielona narodowosciowo. Lewa strona ze skalkami nalezy do ruskich niepodzielnie natomiast prawa ,gdzie jest wyspa nalezy do pozostalych. Panie rosjanki sa widocznie bardzo glodne przygod bo zagaduja i sprawiaja wrazenie samotnych.
Wieczory integracyjne sa bardzo intensywne . Raz integrowalismy sie z krajowcami mieszkajacymi w naszym hotelu. Panowie byli z Bombaju i przyjechali tu na weekend wyslani z pracy. Gorzale chlali jak Slowianie wiec od razu sie polubilismy.
2 marca wyjechal Bogdan z zona . Wieczor przed wyjazdem mielismy uroczyste porzegnanie. Rano Marcin z Gosia odprowadzili ich do pociagu. Nastepnego dnia my mielismy wylot do Delhi.