Wstaje jako pierwszy. Pewnie zmiana czasu dziala na mnie wywolujac bezsennosc. Myje sie pocichutku i wychodze z hotelu. Spaceruje po okolicy orarniajac co i jak. W 7/11 robie zakupy i wracam do hotelu. Zonka juz wstala wiec robimy sobie sniadanie. W pokoju mamy czajnik i herbate oraz kawe . Z domu mamy 4 puszki mielonki wiec robimy sobie kanapki . Puszki wozimy ze soba po indyjskich klopotach z czymkolwiek miesnym. W Delhi zdobyc cos miesnego bylo wyczynem i obawa zostala mimo ze to inne realia i kraj wybitnie miesny. Po obudzeniu Grazyny i Marka wychodzimy poszukac sklepu z walizkami. Moja zniszczyl boy hotelowya wiec potrzebowalem nowej. Znajdujemy odpowiednia kilka ulic od hotelu i po dostarczeniu jej do hotelu ruszamy na zwiedzanie. Idziemy do stacji Mongkok i jedziemy na wyspe Hopng Kong do stacji Central. Tam idac za znakami dostajemy sie do kolejki na Victoria Peak.
Przed nami kilkudziesieciometrowa kolejka do kasy ale my majac karty Octopus omijamy ja i idziemy od razu do kolejki. Tu nastepna kolejka bo do wagonikow wpuszczaja tylko tele osob ile jest miejsc siedzacych. Wjazd na gore kosztuje 65 HKD. Po drodze sa 2 albo 3 stacje na ktorych wsiadaja kolejni nieliczni pasazerowie. Po kilku minutach jestesmy na gorze. Tu trzeba jeszcze wejsc na taras widokowy a wlasciwie wjechac ruchomymi schodami za co trzeba zaplacic kolejne 30 HKD ale dopiero za ostatnie 3 poziomy. Widok z gory zachwycajacy mimo lekkiej mgielki. Wieje bardzo silny wiatr i ci lekko ubrani musza sie ewakulowac do miejsc bardziej oslonietych. Taras widokowy jest na dachu ok. 10 pietrowego budynku w ktorym znajduja sie rozne sklepy pamiatkarskie i knajpki. Jest takze poczta gdzie mozna wyslac kartke dla kogos obchodzacego urodziny z gwarancja ze zostanie dostarczona dokladnie w dniu urodzin. Grazyna wysyla kartke swojej corce Kai i po ogladnieciu kilku sklepikow idziemy na kawe. Po wyjsciu przed budynek tarasowy udajemy sie na przystanek autobusu 15 ktorym zjezdzamy do miasta. Autobusem tym mozna tez wjechac na gore jak ktos nie chce wydac pieniedzy na kolejke. Wychodzimy z autobusu przed koncem jego trasy i przechadzamy sie waskimi uliczkami na ktorych stoja rozstawione stragany. Naokolo pelno knajpek wypchanych wiecznie glodnymi Chinczykami. Majac male szanse na wepchniecie sie do srodka idziemy dalej i przy ulicy Queens Central znajdujemy Mc Donalda w ktorym zjadamy male co nieco. Poniewaz jestem milosnikiem staroci postanawiam ze musimy odnalesc Cat Street przy ktorej jest bazarek ze starociami. Nie jest to takie proste a na dodatek okazuje sie ze jestesmy dosyc daleko od tego miejsca wiec bierzemy taksowke ktora za niewielkie pieniadze dojezdzamy na miejsce. Tu istny kogel mogel. Jest doslownie wszystko. Piekne stare meble z czasow kolonialnych, stare figury niektore wielkosci duzej szafy wnekowej,stare zegary,monety,widokowki,bron biala i nie tylko,gramofony,plyty,ksiazki i komiksy,obrazy,wachlarze,fajki i papierosnice,uniformy wojskowe i wiele innych ciekawostek.
Kupuje kilka monet i obiecuje sobie ze po powrocie z Filipin jeszcze tu zagladne.
Z bazarku wracamy do stacji Sheung Wan spacerkiem ogladajac okolice. W tej czesci miasta widzimy malo bialych. Musze przyznac ze miejscowi Chinczycy sa bardzo sympatyczni i pomocni. Na stacji doladowujemy karty Octopus z mysla o jutrze kiedy to musimy sie dostac na lotnisko. Jedziemy na Kowloon i tu spedzamy reszte dnia. Jeny obiad w jednej z wielu knajpek i wieczorem udajemy sie na pokaz laserow . Na Promenadzie Gwiazd jest juz wielu turystow ale udaje sie nam zajac strategiczne pozycje do fotografowania. O 20.00 zaczyna sie pokaz typu swiatlo i dzwiek. Widok wyspy Hong Kong rozswietlonej neonami i laserami robi niesamowite wrazenie. Caly pokaz trwa 15 minut ale warto bylo tu byc. Po pokazie idziemy na kawe. Za 2 kawy placimy ok. 60 HKD.
Do hotelu sie nie spieszymy i szwedamy sie jeszcze do pozna po Kowloonie. Tu przekinuje sie ze straszenie przez niektorych podroznikow lumpami i ciemnymi typami w okolicach Nathan Rd w Chung King Mansion i Mirador Mansion jest mocno przesadzone. Owszem szwedaja sie tacy ale w wiekszosci sa to naganiacze z okolicznych sklepow. Nas tez zaczepiali ale po zdecydowanym podziekowaniu za pomoc odchodzili bez zlosci. Poprostu taka maja prace i musimy to zrozumiec. I nie ma ich takich tlumow o jakich pisza niektorzy. My nawet przez chwile nie czulismy sie tam zagrozeni. Malo tego,jeden podpowiedzial nam kilka rzeczy bardzo dla nas przydatnych.
Po dotarciu do hotelu przeplukujemy jeszcze gardla srodkami dezynfekujacymi zakupionymi w 7/11 i idziemy spac. Jutro Filipiny.