Bez wiekszych przygod dolecielismy do Amsterdamu. Jedzonko w samolocie podle a stewardessy chyba z lapanki. Najpierw spacerek przez cale lotnisko do nowego gate´u a pozniej poszukiwanie kanciapy gdzie mozna wypalic papieroska. Pawel zostal z Ania przy Duty Free a my z Krysia ruszylismy dziarsko do "palarni". Okazuje sie ze na lotnisku jest tylko jedna kanciapa wielkosci mojego pokoiku komputerowego a w niej dziki tlum placzy. Na sam widok czlowiek ma ochote rzucic palenie. Po tym jak juz udalo sie nam tam dostac wypalamy po dwa papierochy i z ulga wychodzimy do normalnego swiata. Pelni nadziei ze w samolocie do Miami dadza cos dobrego do zjedzenia czekamy na nasz lot. Poznajemy reszte ludzi jadacych z nami na ten sam statek. Kilkoro jest ze Steiermarku. Dwoje bardzo milych emerytow i piecioro nabzdyczonych "czystych aryjczykow". Poza nimi jescze para mlodych z Dolnej Austrii i my. W samolocie nie bylo tloku i Ania mogla sie polozyc na trzech siedzeniach srodkowych a ja na dwoch pod oknem. Jedzenie okazalo sie kolejna pomylka. Stewardessy to byly chyba emerytowane koszykarki bo kazda miala po ok. 190 cm wzrostu. Uznalem ze jak nie moge niczego zjesc to musze sie napic i pogonilem kilka razy panie "koszykarki " po napoje wzmacniajace. Pozniej udalo mi sie jeszcze pospac i ok. 18 ladowalismy w Miami. Z lotniska zabral nas pan Arsenio emigrant z Cuby. Bez przygod dojechalismy do hotelu Ocean Surf przy Sunset Beach.