Rano po pomocy prze zlozeniu Tadkowego namiotu ruszamy dalej. Krajobraz zaczal sie zmieniac. Wiecej bylo drzew iglastych do jakich jestesmy przyzwyczajeni w Europie. Po kilku godzinach jazdy dojezdzamy do Calgary. Miasto robi dobre wrazenie. Dpwntown jak w calej Ameryce pelen wiezowcow a przedmiescia niskie. Jest bardzo czysto. Tadek postanawia odwiedzic znajomych . Szukamy ulicy prze ktorej mieszkaja znajomi Tadka i po znalezieniu on idzie do Znajomych a my spacerujemy po miescie. Po 2 godzinach jedziemy dalej. Przejezdzamy obok skoczni narciarskich ktore sa dobrze widoczne z drogi. Po niedlugim czasie dojezdzamy do Banf. Przed wjazdem do Parku Narodowego stoja bramki jak na granicy. Uiszczamy oplate i jedziemy dalej. Znajdujemy wielki parking na ktorym stoi kilkadziesiat aut campingowych. Zbieramy lezace wszedzie pociete pniaki drzewa i robimy z nich stolik i siedziska. Waldek nierze jeden do bagaznika. Mowi ze tak grubego drzewa to w Reginie nikt nie widzial . Faktycznie tam najgrubsze drzewo jakie widzialem mialo obwod tylko nieco wiekszy jak moja reka. Wszedzie wisza ostrzezenia przed niedzwiedziami. Tadkowe dzieci i zonka znowu panikuja. Pokazuje im namioty porozstawiane na obrzezach parkingu i mowie ze przeciez jak przyjdzie niedzwiedz to pojdzie najpierw tam ale nic nie pomaga. Zacialem sie i nie popuszczam. Oni zalapali sie z nami na wyjazd w ostatniej chwili i sami sobie winni ze maja takie warunki noclegowe a nie inne. Juz wiem ze nie bedzie lekko.