Dzieki szalenczej jezdzie naszego kierowcy na lotnisku w Manili jestesmy 2 godz. przed odlotem. W tym momencie caly stres zszedl ze mnie i zaczal sie prawdziwy urlop. Czasu starczylo na odprawe i kawusie z papieroskiem. Na lotnisku w Manili pomieszczenie dla palaczy jest w knajpce z dobra klimatyzacja dzieki czemu nie odczuwa sie tak smrodu tytoniowego.
Lot byl o czasie. W samolocie stewardessy sliczne jak lalki po wystartowaniu zaczely przeprowadzac konkursy dla pasazerow co dla mnie bylo czyms nowym. Niestety pytania dotyczyly bajek dla dzieci a ja jako stary piernik z bajkami nie jestem obeznany. Do wygrania byly plecaki,pokrowce na tablety i inne drobiazgi z logo linii lotniczej Cebu Pacific.
Z okna obserwujemy morze i nieliczne wyspy. Pozniej samolot nadlecial nad Palawan i widoczki byly o wiele ciekawsze. Samolot nie lecial zbyt wysoko dzieki czemu mozna bylo zerkac co jest w dole. Po 1.5 godz. lotu jestesmy juz w Puerto Princesa. Powoli robi sie ciemno. Z samolotu do terminala dajemy z buta. Niektorzy pasazerowie scigaja sie jak na jakichs zawodach. Odbieramy bagaze i wychodzimy przed terminal gdzie opadaja nas kierowcy trycykli.
Podaje adres naszego hotelu i po krotkich targach za 60 PHP od trycykla jedziemy . Wieczorem Puerto Princesa nie robi dobrego wrazenia. Zdaje sie ze jedziemy przez wielki slums. Docieramy do hotelu ktory wyglada na uspiony. Pan w recepcji cieszy sie na nasz widok i mowi ze moglismy zadzwonic to by po nas wyjechali. Milo z ich strony ale w ofercie sie tym nie chwalili.
Dostajemy dwa piekne pokoiki wyposazone w klimatyzacje,minibarek,plaski TV i dodatkowo wentylator. Pokoj bardzo czysty. Hotel nazywa sie Sunflower i kosztuje nas 1200 PHP lacznie z podatkiem i sniadaniem. Moge ten hotel spokojnie polecic bo jest naprawde czysty i przyjemny. Na pierwszym pietrze jest maly tarasik ze stolem przy ktorym mozna zrobic sobie biesiade dla 8 osob. Na trzecim pietrze jest ogromny kryty taras gdzie wydawane sa sniadania i mozna poogladac okolice. Tu tez mozna sobie poswietowac do czego namawiaja wlasciciele.
Uprzejmy wlasciciel zawozi nas gratis do dworca autobusowego gdzie kupujemy bilety do El Nido na dzien nastepny. Pozniej wiezie nas do restauracji Chinabuch na kolacje.
Wszyscy poza mna zamawiaja rybe Lapu-lapu a ja goloneczke. Ryba byla zrobiona na chrupko i byla bardzo smaczna. Zonka dala mi sprobowac. Moja golonka byla chyba ze slonia bo bylo jej tyle ze mozna bylo spokojnie wykarmic nia kompanie wojska. Widok takiej kupy miecha przerazil mnie troche ale postanowilem powalczyc. Moi wspolbiesiadnicy nie przejawiali wielkiej ochoty do pomocy przy pokonaniu tej gory miesa wiec sie meczylem sam. Troche pomogla mi zonka ale wiekszosc musialem pokonac sam. Z knajpy wyszedlem napakowany jak Zeppelin. Po drodze do hotelu kupujemy flaszke miejscowego rumu ktory spozywamy na malym tarasie hotelu. Grubo po polnocy udajemy sie spac na super wygodne lozeczka z cieplymi kolderkami. Klimatyzacja wyjatkowo cicha wiec spalo sie dobrze.