Rano czekamy na pana kierowce w knajpce gdzie wczesniej zjedlismy sniadanie. Auto przyjezdza punktualnie. Jedziemy przez wyspe Panglao i w zasadzie teraz mozemy dokladnie przyjzec sie jak zyja miejscowi. Gdyby nie tropikalna roslinnosc byloby tak jak u nas. Ludzie czekaja na przystankach autobusowych,inni pracuja w ogrodkach,inni pracuja przy remoncie drogi a dzieci ubrane w mundurki ida do szkoly. Wszedzie wyczuwa sie spokoj i harmonie. Zycie biegnie sobie powoli i bez stresu.
Na Bohol wjezdzamy innym mostem jak ten po ktorym jechalismy uprzednio. Po przejechaniu mostu auto skreca w prawo i jedziemy wzdluz morza. Przy drodze prawie wszydzie zwarta zabudowa. Po przejechaniu ok. 30 kilometrow skrecamy w glab ladu. Droga robi sie kreta a za oknami auta coraz wiecej drzew i mniej domow. Nastepnie droga zaczyna sie piac do gory przechodzac w serpentyny. Mijamy piekny odcinek dzunglii a kierowca obiecuje ze zatrzymamy sie tu wracajac. Po kilkudziesieciu minutach jazdy jestesmy na miejscu. Kierowcy w budce odbiera jakis kwit i wyzej na parkingu wysadza nas mowiac ze jak bedziemy chcieli wracac to mamy ten kwit pokazac policjantowi a ten wezwie kierowce przez telefon . Robia tak dlatego ze na gorze nie ma tyle miejsca zeby wszystkie auta mogly tu parkowac a wlasciwy parking byl usytuowany nizej. Wchodzimy po schodach na szczyt jednej z gor gdzie jest zrobiony taras widokowy. Przed soba mamy morze gor ktore wygladaja jak babki z piasku stawiane przez dzieci. Widok wspanialy. Niektore sa zielone ale inne przybraly juz barwe czekolady. Spedzamy tu ok. pol godziny i na odchodne dzwonimy stojacym tam dzwonem. Schodzimy kreta droga a nie schodami poniewaz z niej byly piekne ujecia gor z roznych stron. Na dole wypijamy cos na ochlode i wzywamy nasz pojazd.
Nastepnie jedziemy do rezwrwatu z tarsierami - malymi zwierzakami przyczepionemi do galezi bambusa i spiacych w najlepsze. Tarsiery byly tak fajne ze mozna bylo na nie patrzec bez konca. Niektore sie budzily i wtedy otwieraly swoje ogromne zdziwione oczy.
Niestety chowaly sie pod liscmi bananowcow rosnacych obok bambusa albo pod daszkami zrobionymi przez pracownikow rezerwatu przez co fotki byly dosc ciemne. Flesza uzywac nie bylo wolno. Pozniej jadac przez plantacje dojechalismy do lasu gdzie zrobilismy przerwe na papierosa i fotki. Kolejnym punktem programu byl ogrod z motylami. Jeden byl monstrualnych rozmiarow i tak spokojny ze zastanawialem sie czy aby nie jest sztuczny. Ruszal sie wiec bylo OK. Byly tam tez metrowe leguany zachowujace olimpijski spokoj.
Po tych wszystkich atrakcjach przyszla kolej na rzeke Loboc ktora jest znana z tego ze na niej krecili film " Czas Apokalipsy" z Marlonem Brando. Nowoczesny terminal pachnial nowoscia. Barki na ktorych w formie bufetu serwowane byly dania przerozne podplywaly jedna za druga. Na swoja kolej czekalismy w budyneczku z klima wygladajacym na poczekalnie. W TV lecial jakis film z polskimi napisami co uznalismy jako uklon w nasza strone a co bylo zwyklym przypadkiem. Pewnie lecialo to z pirackiego DVD. Stoly na barce byly juz przydzielone. Australijczycy i Angole rzucili sie na jedzenie jakby niczego w zyciu nie jedli. Ledwo sie dopchalismy . Niektore potrawya byly juz wybrane przez glodomorow. Piwo nie bylo w cenie a cena dwukrotnie wyzsza jak na ladzie. Rzeka wygladala naprawde tak jak na filmie. Przed zwrotem powrotnym podplywamy pod pomost na ktorym grupa miejscowych artystow odgrywa ludowe kawalki przyspiewajac przy okazji. Panie ubrane kolorowo i przystrojone w girlandy z kwiatow jak na Hawajach. Robimy foty i wrzucamy co laska do przygotowanej skrzyneczki.
Musze przyznac ze jedzenie nie bylo zbyt dobre i do tego serwowanego w naszym hotelu sie nie umywalo. Bylo tego tyle zeby sie ludziska nie przejedli i jedyne co zostalo to ryz i jakies potworne zielsko.
W drodze powrotnej zajezdzamy do kosciola z klasztorem z 16 wieku ktory byl troche zaniedbany. Byla tu wystawa wotow i szat liturgicznych a takze figur swietych. W srodku mimo polmroku i grubych murow bylo dosyc duszno.
Jako ostatnia atrakcja byl monument przedstawiajacy moment spotkania sie Magellana z miejscowymi wodzami obok ktorego budowal sie jakis hotel 4 gwiazdkowy.
Prosze pana kierowce zeby nas podwiozl pod terminal Ocean Jeta zeby kupic bilety do Dumaguette i po przebiciu sie w korkach przez miasto zalatwiamy je dosyc szybko.
W hotelu jestesmy ok. 17-tej. Po wytuszowaniu sie idziemy na spacer ogladajac co maja do zaoferowania inne restauracje i jak wygladaja inne hotele. Faktycznie niektore byly niezle wypasione i pelne ruskich.
Wieczorem spozywamy kolacje sluchajac wystepu pani Bernadette ktora nas tego wieczora zaszczycila swoja osoba. Juz po pierwszej piosence obaj z Markiem bylismy w niej zakochani. Niestety bez wzajemnosci co przezywamy do dzisiaj.