Od rana dopominamy sie z Markiem zeby wieczorem tez spiewala Bernadetka ale nas ostudzono mowiac ze ona wystepuje w wielu lokalach i tu bedzie znowu za tydzien kiedy to my bedziemy juz w Hong Kongu albo Chinach.
Niepocieszeni idziemy na banke ktora wczesniej mielismy umowiona przez kelnera z naszego hotelu. Plyniemy na jakas wyspe na ktorej Grazyna z Markiem nurkuja a ja siedze z Ania na plazy w cieniu drzew. Ania nie snorkuje a tam jest rafa i nie jest na tyle plytko zeby mogla stac w wodzie. Postanawiam zostac z nia dla towarzystwa. W knajpce pod drzewami spozywamy sniadanie ktorego nie udalo sie nam zjesc wczesniej bo zaspalismy. Plaza wyglada OK ale nie da sie po niej chodzic. Piasek jest tak grzaski ze noga tonie w nim do polowy lydki a tam gdzie jest twardo sa nieprzyjemne kamienie. Ania probuje sie kapac obok gesto zaparkowanych lodzi ale moze sie tylko pomoczyc bo jest za gesto. Gdy wracaja Markowie idziemy do knajpki na piwo i na lodz. Nastepna wyspa jest Virgin Island. Wysepka fajna w ksztalcie nie zamknietego pierscienia. Tu gdzie w pierscionku jest oczkoada byla kepa drzew i krzakow ogrodzona siatka. W srodku kilku panow grabilo trawe i udawalo strasznie zajetych . Nie wpuszczali do srodka. Prywatne czy co ? Na malym i jedynym straganiku zamawiam pieczonego banana w miodzie. Jest strasznie slodki ale daje sie zjesc. Pozniej panowie jada szukac delfinow i widzimy fajna scenke. Wszyscy wpatruja sie w wode i nagle kilkanascie lodzi rusza w jednym kierunku. Za chwile staja i znowu wygladanie i pogon za stadem. Wcale sie nie dziwie ze delfiny nie chcialy sie pokazywac skoro taka armada je scigala.
Uznalismy ze wystarczy tego teatru i wracamy co sie nam oplacilo bo pod sam koniec wycieczki zaczal padac deszcz. My zmoklismy niewiele ale ci co przyplywali po nas wygladali jakby dopiero wyszli z morza.
Wieczorem poznajemy sie z Niemcami ktorzy mieszkaja w naszym hoteliku. Sa bardzo sympatyczni chociaz wczesniej wygladali na zarozumialcow. Jeden z nich ktory byl tu z doroslym synem byl takim wesolkiem ze co chwile mielismy wesolo. Pan byl sponsorem rodziny filipinskiej ktorej slal z Europy paczki z wszelakimi produktami jakie sie przeterminowywaly w jego magazynach. Obdarowywana rodzina byla mu tak wdzieczna ze sluzyli mu jak mogli gdy przyjezdzal na Filipiny oddajac mu do dyspozycji 15 letnia corke. Mozna i tak.
Wieczorem inny zespol meczyl uszy tak ze prosilismy zeby przestali. Wlascicielka knajpy uznala ze mamy racje bo kolesie zwineli sie dosc szybko. Pozniej poglebialismy znajomosc z Niemcami do poznej nocy czestowani przez nich jakims zajzajerem anyzowym tak mocnym ze wlosy stawaly deba. Do pokoi doszlismy, i tyle tylko moge powiedziec.