Kolesie z Cebu Pacific napisali mi ze zmieniaja mi lot na inny pozniejszy o 5 godzin od tego ktory zarezerwowalem. Omal mnie szlag nie trafil bo mialem w planie ze zobaczymy " zyjacy cmentarz" w Manili. Jest tam cmentarz na ktorym ludzie zyja normalnie jak w domu budujac szalasy na grobach na ktorych gotuja a dzieci sie bawia w najlepsze. Bylismy ciekawi jak to wyglada ale jakis ciul z linii lotniczych musial nam to spieprzyc. Lotnisko w Dumaguette jest prawie w centrum miasta i nie wyglada na lotnisko a raczej na dworzec autobusowy w Pcimiu. Na papierosa wychodzilismy przed terminal przez nikogo nie zaczepiani i wracalismy podobnie. Pewnie jakby ktos chcial wniesc jakas bombke na poklad samolotu to by nie mial najmniejszego problemu.
Samolot przylecial opozniony wiec nasze plany na zobaczenie Manili staly sie juz nierealne. W Manili jestesmy ok. 18.30. i rad nierad musimy brac taksowke zeby sie dostac do Angeles City. Dogadujemy sie za przystepna cene z jednym taksowkarzem i ruszamy. W nocy Manila poza Makati wyglada jak jeden wielki slums. Kierowca postanowil jechac na skroty przez takie dzielnice ze mialbym obawy zeby wyjsc z auta choc na chwile. Gdzieniegdzie widzi sie ludzi kimajacych pod chmurka i napredce sklecone szalasy przy ktorych kreca sie dzieci. Mimo biedy nie widac zeby bylo brudno. Widac ze sluzby miejskie pilnuja zeby zbytnio nie smiecili.
Po drodze zajezdzamy na stacje benzynowa gdzie w sklepiku kupujemy suszone mango i napoje. Po 2 godzinach jestesmy w Angeles City. Miasto wyglaga jak dzielnica czerwonych latarni w Hamburgu. Wszedzie burdele i bary gogo a panienki wychodza az na ulice i nie wstydza sie filmowania.
Zatrzymujemy sie w hotelu Tune ktory wyposazeniem i rozkladem przypomina hotel GO. Jest czysto i spokojnie. Gdy wychodzimy szukac bankomatu nastepuje oberwanie chmury. Takiego deszczu nie widzialem nigdzie w Azji. Z ulicy zrobil sie regularny potok.
Deszcz padal okolo godzine a my stalismy pod daszkiem wejsciowym do hotelu jak palanty.
Gdy glowna ulewa zamienila sie w kapusniaczek postanawiamy wyjsc. Niestety napotkany bankomat nie chcial z nami rozmawiac. Albo byl pusty albo lewy. Napotkany jankes oswieca nas ze dzialajacy bankomat jest w centrum ale nie mamy juz ochoty jechac miedzy burdele. Po przeciwnej stronie ulicy jacys panowie w budce griluja kurczaki. Bierzemy po kurczaku a w 7/11 kupujemy pieczywo. Tak wiec problem kolacji sie rozwiazal. Filipinskich pieniedzy zostalo nam tylko na taksi na lotnisko i kawe.
W hotelu spedzamy reszte wieczoru bo deszcz zaczal padac na nowo.