Na godzine przed odjazdem stawiamy sie na terminalu promowym. Ludzi kupa i duzo w tym bialych. Idziemy na swoje stanowiska z ktorego bedziemy wsiadali na prom i obserwujemy awanture jakiegos Chinczyka i panem od sprawdzania biletow. Chinczyk mowi ze dal sprawdzajacemu szesc biletow a przy wejsciu mial tylko piec. Sprawdzajacy bilety pan przy stoliku szuka i nie moze nic znalesc. Wybucha niezla awantura bo biedaczysko nie chce wpuscic jednego z grupki chinczykow. ozniej pan rusza na sale i sprawdza wszystkim bilety. Kolor jego facjatki zmienil sie na zielony ale biletu nie znalazl. Nie wiem jak sie to zakonczylo bo dostalismy sygnal do wchodzenia na prom. Byla to duzo wieksza wersja tego czym plywalismy na Filipinach. Prom zapierniczal jak autobus i po godzinie bylismy w Makau. Poniewaz bylo mgliscie i niewiele bylo widac przez okno cala droge przespalem.
Makau przywitalo nas piekna pogoda i temperatura 23°C. Po wyjsciu z terminala przechodzimy na postoj autobusow . Widze ze stoi autobus wozacy ludzi do kasyna Lisboa. Nasz hotel ma byc 300 metrow od tego kasyna wiec ladujemy sie do srodka. Autobus jest darmowy co pozwala nam zaoszczedzic troche grosza. Od kasyna Lisboa przechodzimy bo naszego hotelu Metropark bez problemu spotykajac po drodze kilku panow z Polski. Hotel bardzo elegancki i czysty. Pokoje dostajemy na 10 pietrze co nas ucieszylo ze wzgledu na duzy ruch uliczny za oknem. Najpierw robimy spacer po uliczkach miasta ktore wyglada jakby ktos przeniosl do Azji kawalek Lisbony. Wchodzimy po schodach do fasady katedry Sw. Pawla a ja udzielam wywiadu mlodym uczennicom . Za ruinami katedry w podziemiu jest muzeum tego co pozostalo po katedrze. Obok wznosi sie twierdza do ktorej mozna wejsc po stromych schodach. Grazyna i Markiem ida tam a ja z Ania zostajemy. Na dole ogladamy sklepiki i dajemy sie poczestowac jakims ich specjalem ktory smakowal jak trociny. Buzki miejscowych troche inne jak w HKG. Widac ze wymieszali sie z Portugalczykami. Na fasadach sklepow napisy po portugalsku. Przechadzamy sie pieknymi uliczkami i trafiamy do restauracji zeby cos zjesc. Okazuje sie ze tu nikt ani be ani me po angielsku. Prowadze pania do sciany na ktorej sa fotki potraw i pokazuje co chcemy zamowic. Kelnerka to jakas mloda dziewczyna ktora niemal sila zostala wypchnieta zeby nas obslugiwala. Widzialem w jej oczach strach bo pewnie sie bala szefa ze ja nie podola zadaniu to ja pogoni z pracy. Z wielkim trudem udaje sie nam zamowic to co chcemy i po zjedzeniu widze wyrazna ulge w jej oczach. Szkoda mi jej ale jak chce pracowac w miejscu turystycznym to niech sie uczy. Dodam ze karta dan byla wylacznie po chinsku. Przechodzimy przez wiszaca kladke i kluczac troche uliczkami dochodzimy do kasyna LIsboa. Kasyno to robi wielkie wrazenie. Nalezy do chinskiego szefa triady o nazwisku nie dajacym sie wymowic. Wieczorem jest cudownie oswietlone. W srodku przepych. Kasyno jest na trzech poziomach z czego my bylismy na dwoch. Na dole wielka sala ze scena na ktorej kobitki wygladajace na siostry blizniaczki znajomej Ukrainki tanczyly przy rurce i na gibaly sie na wstegach. Wszystkie wzrostu koszykarek i obowiazkowo blondyny. Chince podniecali sie jak niezdrowi . Moi postanowili popatrzec na wystepy a ja ruszylem do maszyn. Niestety nie widzialem po drodze ruletki poza tymi z automatu. Szlo mi srednio do czasu az przyszla zona opierniczajac mnie ze za dlugo tu siedze i w tym momencie mi sypnelo. To znaczy nie wysypalo pieniedzy ale nabijalo punkty a pozniej wydrukowalo bon do kasy na 360 $. Marek zachecony moim powodzeniem tez zagral ale jego maszyna byla pechowa i 20$ wcielo.Mnie padlo jeszcze 80 $ wiec uznalem ze musimy to opic. W sklepiku po drodze do hotelu kupilem flaszke i wieczor zakonczylismy na wesolo.