Od rana na statku atmosfera nerwowa. Ludzie biegaja bo niektorzy maja zejscie ze statku bardzo wczesnie. My majac troche czasu idziemy na sniadanie ale wybor jest mizerny. OK. 10 wychodzimy ze statku. Na terminalu czaos. Ludzie biegaja szukajac swoich bagazy. Mimo ze kazdy mial inne przywieszki na walizkach bagaze sa wymieszane. MSC nie popsalo sie bo to faktycznie bylo denerwujace. Zero informacji skad mamy wsiadac do autobusu. Ania rusza na zwiady a ja pilnuje bagazu czekajac na Grazyne i Marka. Odnajdujemy nasz autobus i po zapakowaniu bagazy stoimy jeszcze na zewnatrz popalajac papierochy. Kierowca mowi w ktorych miastach beda wysadzac pasazerow i ruszamy. Zaczyna padac deszcz i widoczki za oknem traca na pieknie. Posypiamy od czasu do czasu i czekamy na jakis postoj. Po ok. 4 godz, jazdy stajemy przy jakiejs restauracji przy autostradzie gdzie spozywamy pizze. Obok naszego autobusu stoi autobus wloski ktorego pasazerowie zrobili sobie Picknick. Wystawili stol ,pokroili chleb i sery a na stole postawili gasiory z winem. Przypadkiem zalapuje sie na kubeczek wina calkiem dobrego. Co jakies dwie godziny kierowca robi postoj i mozemy sobie zapalic. Na granicy w Arnoldstein nastepuje zmiana kierowcow. W autobusie mamy mozliwosc kupienia piwa po 2 euro i kawy w tej samej cenie. Nie jest zle a niektorzy austryjacy wygladaja po kilku godzinach jak po imieninach u cioci Ziuty. Szczegolnie jeden byl dosyc meczacy a wygladal jak ja razy dwa. Ledwo sie przeciskal miedzy siedzeniami a lazil jakby mial owsiki. Okolo 23 docieramy do Wiednia ale kierowca jedzie do Westbahnhof i nie staje w miejscu skad moglibysmy dac z buta do domu. Bierzemy taksowke i po pozegnaniu sie z Grazyna i Markiem jedziemy do domu.