Samolot byl napakowany do ostatniego miejsca. Oczywiscie przez turecki balagan wylatujemy z przeszlo godzinnym opoznieniem. Do Tel Avivu dolatujemy bez problemow i tu mila niespodzianka. Nie wychodzimy do autobusu ale od razu do rekawa. Wiekszosc pasazerow to zydzi i oni Ida do innych okienek przeznaczonych dla nich . My idziemy tam gdzie odprawiaja obcych. Nasluchalem sie opowiadan o przesluchaniach i drobiazgowaych kontrolach na lotnosku w Tel Avivie a tu pan pyta tylko czy bylem w ciagu ostatniego roku w jakims kraju arabskim i po sprawdzeniu paszportu wita nas w Izraelu. Dostajemy male karteczki z naszymi danymi i fotka ktora zrobili nie wiem czym bo zadnej kamery nie widzialem. Po wyjsciu do czesci bagazowej odbieramy nasze kufry i wyciagamy troche kasiory z bankomatu. Przy wyjsciu czeka na nas pan taksowkarz z tablica na ktorej na wypisane nasze nazwisko. Przejazd do Jerozolimy zabiera jakies 50 min. Tutaj taryfiarz troche sie gubi i przez telefon dowiaduje sie gdzie jest nasz hotel. Na zewnatrz dosyc chlodno. Hotel nie robi na nas piorunujacego wrazenia ale i nie wywoluje wymiotow. Dostajemy pokoj na pierwszym pietrze i instalujemy sie wlaczajac ogrzewanie. Wychodze na chwile z hotelu kupic cos do jedzenia Na przeciwko hotelu byl sklepik arabski otwarty 24 godz. na dobe. Kupuje dwie bulki z jakas kielbasa z niewiadomo czego za ktora pan zyczy sobie jak za kolacie w Ritzu. Pytam go czy sobie robi jaja a on z olimpijskim spokojem ze nie bo i tak nigdzie nie kupie nic do jedzenia. Dziekuje mu i zapewniam ze to byl moj ostatni zakup u niego. Przychodze do pokoju a tu zonka mowi mi ze nie jest glodna i idzie spac . Malo mnie szlag nie trafil bo jeszcze pol godz. wczesniej byla wilczo glodna. Zjadam swoja i udaje sie w objecia Morfeusza.