Rano po sniadaniu obserwujemy jak statek wchodzi do portu w Fort Lauderdale. Tym razem juz nie padalo i moglismy cieszyc oczy widokiem pieknego miasta. Przy porcie rozlozylo sie piekne osiedle domkow a raczej willi bogatych starozakonnych co wnioskuje po flagach jakie wisza przed niektorymi domami. Przyjezdza nasz kierowca Arsenio i mowi ze Pawel na zadna wycieczke nie jedzie tylko z nami na lotnisko. Trafia mnie lekki szlag. Pytam sie go dlaczego w takim razie podali tylko 7 nazwisk osob powracajacach z nim na lotnisko ? Na liscie przeslanej faxem nie bylo nazwiska Pawla tylko nasze i jeszcze 5 kasztanow wracajacych z nami do Wiednia. Biegne do laski ze statku ktora kontroluje przebieg odprawy i ma krotkofalowke prosze zeby skontaktowala sie z recepcja i poprosila zeby pogonili Pawla przez statkowe megafony. Ta wzywa recepcje i mowi o co chodzi. Udaje mi sie przekonac kierowce zeby zaczekal jeszcze troche i biegne do wyjscia z terminalu. Tam kupa ludzi ale Pawla nie widac. Kierowca podchodzi do mnie i mowi ze jak jeszcze bedziemy czekac to nie wyrobimy sie na lotnisko. Probuje dzwonic do niego ale telefon milczy jak zaklety. Pinda w recepcji powiedziala mu ze on schodzi z grupa od Fischera i jedzie na wycieczke a teraz sie okazuje ze jedyna grupa od Fischera bylismy wlasnie my. Pawel ! Naprwade robilem wszystko co w mojej mocy zeby was wywolac. Wsiadamy do autobusu i jedziemy na lotnisko . Po szybkiej odprawie bagazu idziemy na kontrole bezpieczenstwa. Tam istny cyrk. Kaza sie nam rozbierac prawie do naga. Mnie obmacuje kolejny cieply chlopak i cieszylem sie jak dziecko ze nie zechcial mi wsadzac palca w dupsko. Przez okna w terminalu widzialem takich Ajatollachow z obslugi naziemnej ze uwazam te obmacywania za idiotyczne skoro oni moga spokojnie wejsc do samolotu od stromy lotniska. Na lotnisku totalny zakaz palenia. Uwazam to za dyskryminacje palacych ale pies ich drapal. Lecimy do Atlanty.