Jeszcze przed switem wstajemy i po odprawieniu jednego z kierowcow jedziemy z Pawlem przywitac dzien przed Swiatynia Angkor Wat. Ubralem sie bardzo lekko a tu okazuje sie ze jest przerazliwie zimno. Po kilkunastu minutach jazdy polecam kierowcy zatrzymac sie przy pierwszym straganie z ciuchami gdzie kupuje koszulki z ktorych jedna natychniast zakladam na siebie a druga przykrywam ramiona. Przed swiatynia zebral sie juz tlumek ludzi,przewaznie skosnookich. Jakis facet proponuje kawe za 1 $ Bez namawiania decydujemy sie i dostajemy jeszcze w dodatku krzeselko przy samym jeziorku w ktorym maja sie odbijac swiatynie o wschodzie slonca. Za nami ustawia sie szpaler japonczykow z aparatami na statywach. Czekamy dosyc dlugo wypijajac po 2 kawy. Zrobilo sie cieplej i humorek wrocil. Gdy zaczal sie wschod slonca za naszymi plecami rozpetalo sie pieklo. Aparaty japonczykow strzelaly seriami jak karabiny maszynowe. My w komfrotowych warunkach siedzac przy samym jeziorku moglismy robic fotki do woli nie zaslaniani przez nikogo . Za nami walka o miejsce do fotografowania. Pomysl z kawa okazal sie byc strzalem w dziesiatke. Po wschodzie slonca jedziemy zwiedzac swiatynie ktorych nie ogladalismy wczoraj. Podjezdzamy do jednej niewielkiej gdzie jeszcze nikogo nie ma wiec mozemy w ciszy i porannej mgielce wczuwac sie w atmosfere tam panujaca i w skupieniu wyobrazac sobie jak tam kiedys bylo. Ogarnal mnie jakis tajemniczy nastroj i nie chcialo mi sie nigdzie dalej jechac. Bylo to niesamowite ale chcialem tam zostac. Po dluzszej chwili zbieramy sie jednak i jedziemy dalej. Wyjezdzamy poza teren Angkor i zwiedzamy swiatynie oddalone od glownych szlakow turystycznych o kolkanascie kilometrow. Bylo naprawde wspaniale . Po poludniu wracamy do hotelu i dowiadujemy sie co z transportem do granicy. Znalazl sie facet ktory zaoferowal sie zabrac nas wszystkich za 30 $. Zgadzamy sie mimo ze podobno mozna wytargowac lepiej. Reszte dnia spedzamy na spacerach po Siem Reap a ja na szukaniu flaszki z kobra w srodku. Okazuje sie ze tam nie jest to wcale proste . Upieram sie jednak i znajduje sklep dla turystow z cenami jak dla jankesow. Za butelke place az 27 $ ale sie uparlem i mam. Kobra trzyma w pysku skorpiona i bardzo mi sie podoba. Wieczorem idziemy do restauracji na kolacje gdzie za niewielkie pieniadze objadamy sie miejscowymi smakolykami. Wracamy spacerkiem do hotelu przyswiecajac sobie latarka bo w bocznych uliczkach nie ma oswietlenia a czesto mozna trafic na otwarte studzienki sciekowe.