Rano po sniadanku rozliczamy sie z hotelem i wsiadamy do autka ktore mialo nas zawiesc do granicy. Byla to Tojota Camry nie pierwszej mlodosci ale z kilma. Potwierdzamy cene wytargowana wczesniej. W Kambodzy mimo ze maja wlasna walute wszechobecny jest dolar . Nawet bankomaty wyplacaja w dolarach. Rozsiadamy sie na wygodnych siedzeniach i jazda. Po drodze kierowca staje przed straganem gdzie w butelkach po Coli i Sprite sprzedawana jest benzyna. Takiej stacji benzynowej jeszcze nie widzialem i uwieczniam ja dla potomnosci. Kierowca w straganie obok kupuje cos w przysmalonych kolbach trzciny cukrowej. Okazuje sie ze jest to miejscowy przysmak a w srodku jest pieczony ryz z czarna fasola i cos jeszcze nieokreslonego. Kupuje 2 sztuki dla sprawdzenia i jedziemy dalej. Po drodze kilka razy polecamy kierowcy stawac przy przydroznych straganach w celu wypicia kokosa. W tych sklepikach jak w Polsce za poznej komuny. Troche ciastek,jakies okurzone puszki i napoje. Widac ze jest tu bieda. Nasze pojawienie sie przy straganie wywoluje poruszenie i za chwile melduje sie cala rodzina sprzedajacego razem z sasiadami ktorzy ogladaja nas jak malpy w ZOO. Jedziemy dalej. Po dojechaniu do Poipet kierowca przesadza nas do innego auta bo on nie ma pozwolenia na wjazd do strefy przygranicznej. Drugi koles podwozi nas pod sama granice. Tam dluga kolejka turystow chcacych sie odprawic . Stoimy ok. 2 godzin i wreszcie jestesmy w Tajlandii. Tam obok przejscia granicznego widzimy dworzec autobusowy. Podchodzimy blizej ale po drodze natykamy sie na mala Travel Agency ktora proponuje przejazdy do Bangkoku. Najblizszy za godzine. Decydujemy sie zostac tam bo cena 10 $ za przejazd nas satysfakcjonowala. Idziemy jeszcze cos przekasic ale mnie cos zaczyna krecic w brzuchu. Wsiadamy do autobusu i ruszamy do Bangkoku. Po drodze robi mi sie niedobrze i wychodze do kibelka gdzie puszczam poteznego pawia. Widac wynalazki wiesniakow kambodzanskich nie poszly mi na zdrowie. Zielony i zbolaly wracam na siedzenie i po jakims czasi usypiam. Pozniej jeszcze robie 2 powroty do kibelka w celu oczyszczenia organizmu i odwodniony i zbolaly dojezdzam wreszcie do Bangkoku. W hotelu Star Dom dostajemy syfiaste pokoje ale nie ze wzgledu na czystosc a polozenie. Okna wychodza na ulice gdzie wieczorem zaczynaja sie spiewy pozbawionych talentu pijakow wyjacych przy karaoke. Wpadamy jeszcze do biura Vega gdzie dowiadujemy sie o mozliwosc wyjazdu na wyspe Ko Chang. Okazuje sie ze jest to mozliwe ale na jutro nie ma juz miejsc. Nic to jak mawial Wolodyjowski damy sobie rade. Po nocnym spacerze po Khao San idziemy spac a Pawel i Krysia jada jeszcze na zakupa na Patpong.