Lubie to lotnisko. Ruch spory ale widac luz jakiego nie ma w Wiedniu. Ludzie jacys tacy bardziej przystepni. Lazimy po lotnisku prawie 4 godziny. Poprzednio lecac z dziecmi z Kanady mielismy 8 godzin przerwy i wtedy pojechalismy zwiedzac miasto. Teraz czasu bylo za malo. Petamy sie po lotnisku jak cmy. Ja siadam w knajpce przy duty free i pije piwko przy papierosku. Ania gania po lotnisku jak opetana w poszukiwaniu czegos ciekawego. Niech szuka . Ja sie napije piwka. Przychodzi czas odprawy. Pan z security robi nam oficjalne przesluchanie jakbysmy byli co najmniej powaznymi gangsterami. Wypytuje czy mamy kogos w USA i czy moze ktos dal nam jakas przesylke. Mowie mu ze taki glupi to ja nie jestem zeby cos brac lecac do USA. Facet przyjmuje zo za dobra monete i daje nam stempelek i numerek na bilet. Istny Sajgon. W samolocie publicznosc blado-kolorowa. Zapadamy w siedzenia i czekamy na wybuch bomby. Samolot startuje i okazuje sie ze bomby nie ma. Lecimy.