Wstaje przed switem i jade na targ rybny. Kupuje tam 2 ryby koralowe ktore tak nam smakowaly w Kandy. Wracam do hotelu i daje kucharzom zeby mi je zamrozili. Mam zamiar zabrac je do Europy. Po sniadaniu idziemy jeszcze na plaze. Dochodzimy do budy gdzie pan miejscowy artysta dlubie w drzewie wyczarowujac istne cudenka. Pytam co z figurka ktora chcialem kupic. Pan twardo ze chce 100 $. Mowie mu ze dzisiaj wyjezdzam i to ostatnia okazja zeby mi ja sprzedal. Widocznie nie mial za duzo klientow bo po dluzszym ociaganiu sie sprzedaje mi ja za 20 $. Robimy ostatnie zakupy i wracamy do hotelu. Po spakowaniu sie lezymy jeszcze przed wejsciem do naszego pokoju ktore bylo na parterze i wychodzilo na ogrod. Do plazy mielismy z pokoju 15 metrow. Wypijam w barze ostatnia lufke araku. Arak to miejscowa wodka robiona z palmy. Smakuje niezle ale po wypiciu kilku lufek zaczyna mdlic. Nie ma to jak nasza tradycyjna wodeczka. Przyjezdzaja autobusy i po wycalowaniu sie z panienkami z recepcji jedziemy na lotnisko. Ja zasypiam bo wstawalem bardzo wczesnie. Moje ryby jada ze mna zapakowane w gazety i folie. Za zamrozone wiec moze wytrzymaja do Wiednia. Na lotnisku pani celniczka w bialych rekawiczkach przeszukuje pobieznie bagaze. U nas niczego nie znajduje poza kilogramami herbaty ktora kupowalismy w roznych miejscach. Ryb nie znajduje. Nie znajduje tez muszli jakich mamy kilka. Wsiadamy do samolotu i startujemy.