Zeby nie tracic czasu pierwszego dnia wykupilem wycieczke na pustynie gdzie mielismy pojezdzic na wielbladach i odwiedzic wioske nomadow. Teraz zabrali nas autobusami do malej miejscowosci gdzie przesiedlismy sie na wielblady i konie. Ja wybralem wielblada. Facio z obslugi podprowadzil mnie do wielblada i usilowal go posadzic ale skubaniec nie chcial. Dobrali sie we dwoch i postanowili mnie podsadzic. Po wrzuceniu mnie na grzbiet uslyszalem jakies brrrrr jakie z siebie wydal wielblad ogladajac sie na mnie wyraznie niezadowolony. Widocznie bylem dla niego za ciezki. Poprowadzili nas przez pustynie ktora byla malo pustynna z naszego punktu widzenia. Nie bylo piasku tylko czerwona wyschnieta ziemia. Po godzinie takiej jazdy dojechalismy do zabudowan gdzie juz na nas czekali miejscowi. Wszystko bylo przygotowane na nasz przyjazd. Pelna komercha. Pokazywali nam jak sie piecze placki w piecach glinianych przyklejajac jej od srodka do scianek. Pozniej ogladalismy jak mieszkaja dziwiac sie ze tak tam wszystko bylo wysprzatane i nawet smieci kolo domu nie bylo choc zauwazylem ze Tunezja to jeden wielki smietnik. Hotele sa odpicowane jak trzeba ale zaraz za murem otaczajacym je zaczyna sie wysypisko smieci.
Droge powrotna postanowilem odbyc na koniu. Ania z braku innego "pojazdu" dostala osiolka. Patrzylem na nia i jakos dziwnie przypominaly mi sie obrazki z nauki religii. Osiolek zaiwanial jak raczy kon a Ania podskakiwala na nim jak pilka. Po wycieczce udalem sie jeszcze do Souse na bazarek. Taksowki sa tam bardzo tenie wiec nie oplaca sie jezdzic innym srodkiem transportu. Na bazarku poznalem pare z Polski. Byli z Poznania. Po zakupach na bazarku zaprosili mnie do swojegp hotelu na drinka. Spadzilismy milo czas umawiajac sie na spotkanie.