Od rana morduje Waldka zeby mi pokazal Indian. Ostatecznie Sasketchewan to ojczyzna Indian z plenienia Czarnych Stop. Waldek sie ociaga i nie moge zrozumiec jego niecheci do rdzennych mieszkancow Kanady. Po jakims czasie peka i wsadza mnie w auto. Jedziemy do Likor Store gdzie tylko mozna sie zaopatrzyc w alkochol. Sprzedaz alkocholu w Kanadzie poddana jest ostrym restrykcjom i ze wzgledu na wychowanie mlodziezy w trzezwosci sprzedaz jest dozwolona tylko w tej sieci sklepow. Tam widze szpaler kiwajacych sie meneli. To wlasnie twoi Indianie mowi Waldek a mnie szczena opada do ziemi. Nastepnie jedziemy na ulice 13 gdzie stoja panienki w oczekiwaniu na klienta. Masz swoje Indianki mowi Waldek i rzeczywiscie wszystkie maja takie jakies skosnawe buzki. Zbieram z trudem szczene z ziemi i z niesmakiem wracamy do domu. Waldek zapowiada na jutro wyjazd na ryba do indianskiego rezerwatu. Szykujemy jego motorowke i pakujemy wedki i inne potrzebne rzeczy do auta zeby rano juz bylo wszystko gotowe. Pod wieczor dostaje prawdziwego amerykanskiego, tfu kanadyjskiego steka. Nie wiem gdzie on upolowal tu slonia ale ten stek sprawial wrazenie ze wlasnie ze slonia zostal wyciety. Czegos takiego jeszcze nie jadlem. Moj stek nie miescil sie na najwiekszy talerz jaki udalo sie Waldkowi znalezc w domu. Po doznaniach kulinarnych nie mam juz sily na zadne spacerki czy tance. Siedze ba patio i pufam probujac zlapac oddech. Dzieci szaleja i oddaja sie pierwszym konwersacjom po angielsku. Jestem dumny bo radza sobie swietnie.