Rano wczesnie wstajemy i po rozliczeniu sie z hotelem jedziemy w okolice Nicei gdzie mamy znajomy camping. Camping robi na nas przykre wrazenie. Powycinali drzewa i jest nalo cienia. Wlasciciele tez sie zmienili . Okazuje sie ze zostawilem swoj paszport w hotelu we Frejus. Ania idzie z dziecmi na plaze a ja ruszam po paszport. Musze placic gapowe. Dojezdzam do hotelu i tu okazuje sie ze jest zamkniete. Dobijam sie bezskutecznie. Po jakims czasie wychodzi jakas kobieta i mowi ze wlascicielka poszla na pogrzeb i wroci za kilka godzin. Jestem wsciekly bo okazuje sie ze ona nie moze mi wydac paszportu bo nie ma kluczy od biura. Jade do centrum miasteczka i siadam w knajpce gdzie zamawiam obiad. Dosiadaja sie jacys mlodzi francuzi i zagajaja rozmowe. Mowie im co mnie spotkalo. Oni chca mi pomoc ale nie wiedza za bardzo jak. Przemila kelnerka jest cobrze poinformowana jak to kelnerki i mowi ze wie gdzie jest ten pogrzeb. Dzwoni nawet pytajac o wlascicielke hotelu. Niestety nikt nie odbiera telefonu. Czekam kolejne 2 godziny i zaczynam sie wnerwiac . Ania moze spanikowac ze mnie tak dlugo nie ma. Po kolejnych dwoch godzinach kelnerce udaje sie dodzwonic i powiadomic ze szukam wlascicielki hotelu. Dostaje wiadomosc zeby jechac pod hotel i czekac. zegnam sie z przemilymi francuzami i kupuje kelnerce baly bukiecik kwiatkow czym wzbudzam jej zachwyt. Jade do hotelu a tu okazuje sie ze moj paszport byl w szufladzie w recepcji ktora nie byla zamknieta. Gdyby pani ktora mnie splawila zechciala tam zarknac to bym juz dawno byl z moja rodzina. Wracam poznym popoludniem i rezygnuje z kapieli w morzu. Idziemy tylko na spacer do nieodleglej mariny przy hotelowcu wybudowanym w krztalcie gali. Podziwiamy wielkie liksusowe jachty. Wiekszosc stoi w oczekiwaniu na wlascicieli a pilnuja ich wynajeci ludzie. Niezla fucha. Ciekaw jestem ile im za to placa. Wracamy do namiotu i zawiedzeni ze nie ma zadnych polakow idziemy spac.