Dzien spedzamy na plazy. Ja palaszuje wreszcie salatke z owocow morza w czasie gdy dzieci sie kapia w morzu i dzieki temu udaje mi sie zjesc ja do konca. Pozniej jeszcze zamawiam dla Ani i dzieci. Po poludniu zbieraja sie chmury. Robi sie duszno i zanosi sie na deszcz. Wracamy na camping. Ania zajmuje sie dziecmi a ja ide do knajpki na piwko. Niestety nie mamy lodowki a cieple piwo nie smakuje . Tam zawsze maja zimne piwo i dlatego jestem tam czestym gosciem. Gdy tak popijam piwko rozpetuje sie pieklo. Pioruny wala z lewa i prawa. Za chwile przybiegaja dzieci z Ania . Sa wystraszeni. Pioruny wala tak blisko ze martwie sie czy nie pierdykba w jakies drzewo gdzie stoi nasz namiot. Alejki na campingu zanieniaja sie w rwace potoki. Martwie sie czy nasz namiot nie poplynie i biegne go ratowac. Ania z dziecmi zostaja pod dachem knajpki. Na szczescie nasz namiot stoi na malej gorce i woda plynie wokol niego. Zabezpieczam wejscie do namiotu zeby nie zalalo nam poscieli. Burza krazy wokol campingu jak zly duch. Kanonada piorunow trwa koilka godzin. Dzieci sa wyraznie wystraszone. Okolo 11 wieczorem burza ustaje. Ania z dziecmi wraca do namiotu . Mamy lekkie podtopienie ale nie jest tak tragicznie. Idziemy spac w nadziei ze burza nie wroci.