Dojezdzamy do przejscia granicznego w Gewgeliji i stajemy w kilejce do odprawy. Przychodzi celnik i poleca nam zjechac na pas gdzie stali sami Polacy. Celnicy sa bardzo napastliwi i chamscy. Wpisuja nam do paszportow nawet radio samochodowe ktore bylo zamontowane. Ciekawe ze posciel jaka kupila Ania nie wpisuja. Wiertarek tez nie znajduje . Kij mu w oko. Nasi rodacy klna jak cholera i kluca sie jakim prawem wpisuja cos do polskiego dokumentu jakim jest przeciez paszport. Oni to olewaja i traktuja nas jak bydlo. My nie mielismy juz prawie nic na handelek bo sprzedalismy nasz towar w Jugoslawii. Z granicy wyjezdzamy z niesmakiem. Tutaj droga jest juz lepsza i mozna podgonic o ile maluchem jest to mozliwe. Dojezdzamy do Katerini i pytamy o nasz camping. Okazuje sie ze jest kilka kilometrow za miastem. Po niemalych trudach odnajdujemy go i meldujemy sie w recepcji. Pokazuja nam miejsce gdzie mozemy rozbic namiot. Dla Polakow mieli najgorsze miejsca. Olewamy pana i rozbijamy namiot w innym miejscu obok rodziny polskiej z Wroclawia. Oni sa z dziecmi ale sa Nyska przerobiona na kampera. Gdy namiot wreszcie staje jest juz ciemno. Gdzieniegdzie pala sie male ogniska. Na campingu jest sklepik otwarty do polnocy. Nabywam piwo i flaszke Metaxy. Robimy mala nasiadowke z rodakami i zmeczeni idziemy spac.