Po sniadaniu jedziemy do Thesaloniki. Na szczescie Grek nie goni jak wariat i moge sie za nim wyrobic. W miescie straszny ruch. To co mnie tam dziwi to szerokie ulice i biel budynkow. Wszystko jest pomalowane na bialo. Duze wrazenie robi na mnie port jachtowy. Zwiedzamy miasto oprowadzani przez przemilych grekow i idziemy na obiad. Grecy czestuja nas suflakami. Nie jest to zle ale dziwnie smakuje. Nie daja nam placic i prosza jeszcze na deser. Pozniej jest piwko tez fundowane. Robi mi sie glupio i chce cos zamowic ale Janis nie pozwala mi mowiac ze jestesmy ich goscmi. Wracamy przez Katerini gdzie kupujemy za grosze wspaniale brzoskwinie . Tak wielkich jeszcze nie widzialem. Samo Katerini nie robi na nas wrazenia. Miasto jest troche zaniedbane. Kupujemy chleb w piekarni i piwo i wino w sklepie za polowe ceny jak na campingu. Wracamy na camping i nasz znajomy Grek idzie spac a my na plaze. Po drodze poznajemy dwoch przemilych chlopakow z Grodziska Mazowieckiego. Rozbijaja namiot blisko nas i robi sie mala polska kolonia. Wieczorem impreza integracyjna polsko-grecka.