Rano okazuje sie ze ten kozak polski upapral grekowi auto i namiot jakims smarem. Mojego namiotu nie namierzyl bo siedzielismy wlasnie u Greka. Zjadamy sniadanie i pakujemy sie w auto. Droga jest nawet niezla ale do czasu. Gdy zaczyna sie podjazd droga zamienia sie w trakt szutrowy. Podjazd ma 18 km. i sa prawie same zakrety. Zadnej barierki odgradzajacej droge od przepasci. Gdzieniegdzie widac wraki aut ktore nie zniescily sie w drodze i spadly na dol. Mam spore emocje bo nie wiem czy moj maluch wytrzyma to doswiadczenie. Z niemalym trudem dojezdzamy do parkingu na wysokosci 1300m. Tam zostawiamy auto i dalej idziemy pieszo. Mijamy wodospad gdzie woda jest tak lodowata ze az wykreca . Mozna tu studzic piwo co tez robimy. Dalej droga prowadzi sciezka stromo pod gore. po drodze mijamy kilku facetow z objuczonymi osiolkami niosacymi zaopatrzenie do schroniska na gorze. Widoki sa wspaniale. Im wyzej tym robi sie chlodniej. Po wdrapaniu sie na gore robimy sobie fotki i wracamy do auta. Robimy dluzsza przere przy wodospadzie i jedziemy na dol. W pewnym momencie czuje ze nie mam hamulcow. Reszte drogi pokonuje na hamulcu recznym. Moi pasazerowie sa bladzi ze strachu. Dobrze ze hamulec reczny trzyma do konca. Na dole stajemy i robimy przerwe. Wczesniej bylo to niemozliwe ze wzgledu na ruch jaki panowal na drodze i to ze na tej drodze mogly sie wyminac tylko male auta i to z trudem. Balem sie ze jak stane to zepchna mojego malucha w przepasc zeby nie tarasowal drogi. Po ostygnieciu hamulcow wracamy na camping i tu opada mi szczena. Auto jest biale. Pyl wapienny osiadl na aucie i auto zmienilo kolor. Myje auto ale po chwili znowu jest biale. Pewnie domyje je dopiero w Polsce.